------------------------------------
---> HEY - Anioł
------------------------------------
-Sucharki… Niedobre.
-Debil, kurde debil! To pieczywo mam od ostatniego razu
kiedy tutaj byłam. Jeszcze nie zdążyłam zrobić zakupów. Smacznego!
–wyszczerzyłam się.
-CO?! –komicznie wyglądało jak stał nad zlewem mokrą łapą
opłukiwał jęzor. Tak… Trzy tygodnie, a nawet troszkę więcej miał ten chlebek.
–Czego tego nie wyrzuciłaś?
-Dzieci w Afryce głodują!
-Ale nie dasz im starego chleba?
-Wyrzuć go, a ja od jutra kupuje sobie bułki.
-No, w końcu.
-Chociaż one mają więcej chemii i…
-Skoti! –zacisnęłam pięści. Taki skrót od mojego pięknego
nazwiska Skotarczak bardzo mnie denerwował. –Dzieci w Afryce głodują! –oburzył
się. No i musiałam przyznać jemu rację.
Skończyłam w końcu
porządki z pomocą Bartosza. Może jednak bardziej z przeszkadzaniem, bo mój mop
jemu nie odpowiadał, marudził, że źle okna myje, a to płyn do czyszczenia blatu
zostawia smugi… Smugi na blacie stały się przyczynom naszej kłótni, bo ten
głupek twierdził, że ja mam złą technikę ścierania. W końcu zrobił to po
swojemu, tak, że można by założyć narty i jeździć, albo nie, bo stój kąpielowy
i pływać. Poważnie by mi od tego ścierania blatu kuchnie zalał. Po wszystkim
pochwyciłam czerwone rurki i szarą koszulkę i poszłam się przygotować.
Przed dwudziestą
pierwszą debil otworzył drzwi mieszkania. Nie mógł darować sobie spotkania z
Agatką i gdyby nie to, że go znałam, to powiedziałabym, że coś jest na rzeczy.
Kobieciarz pieprzony!
-Agata! Nie daj się zbajerować. –walnęłam na powitanie, a za
plecami sąsiadki zobaczyłam śliczną brunetkę w bardzo w moim stylu ubraniu. I
te glany… -Hej! Ty pewnie Blanka jesteś? –w odpowiedzi pisk. Znowu dziwny ruch
moich oczu. –Marta! –podałam jej rękę. –I naprawdę jestem normalna. Albo nie
jestem, ale staram się to ukrywać, więc: cii… -puściłam oczko, a dziewczyna
odchrząknęła i trochę zluzowała emocje.
-Mogę prosić o autograf?
-Jasne, ale myślę, że jak będziesz u Agaty, to będziecie
jeszcze wpadały, nie? –zwróciłam się do Noweckiej.
-Tak, ale wiesz, mogą się twoje wyjazdy i Blanki przyjazdy
terminami zbiegać.
-To obowiązkowo jakiś tam podpisik machnę, ale do tego
przejdziemy. Coś do picia?
-Herbaty. –jacy oni zgodni.
Poszłam do kuchni,
a reszta poczłapała za mną. Hej, a ja nie mam salonu? Ale nie… Wyspa w kuchni
lepsza do rozmyślań.
-Herbaty nie mam. –westchnęłam. –Kawy też nie. –otworzyłam
lodówkę. –O! Sok pomarańczowy. –powąchałam. Fuj! –Też nie, bo stary.
–skrzywiłam się. Czy ja nie mogę mieć nic normalnego?
-Przewidziałam. Nie ma się co dziwić, jak ciebie ciągle w
domu nie ma.
-Moja wybawczyni! –krzyknęłam, kiedy Agatka podała
reklamówkę ze słodyczami, sokiem winogronowym i owocami. Właśnie. Moich owoców
też już się nie dało zjeść.
-Co ty byś beze mnie zrobiła?! –zaśmiała się.
-Dietę kochana, dietę.
-Ciekawe z czego? –prychnął Marciniak.
-O! Tutaj! –wskazałam na brzuch. I tutaj! –na uda.
-Pani jest idealna.
-Dziękuję Blanko, ale proszę mów do mnie Marta.
-Okay.
-Tak więc… -chyba mają jakiś cel w wizycie. –Co byś chciała
wiedzieć? –zwróciłam się do młodej.
-Skąd bierzesz teksty piosenek?
-Leżę w łóżku i samo przychodzi.
-Serio? Żadnej inspiracji?
-Inspiracja to chyba codzienność, ale i tak to jak wszystko
napisać ujawnia się w nocy.
-A teledyski?
-Chłopacy, zazwyczaj Raszu z Kobzarem wymyślają… Dlatego niektóre
klipy można uznać za poranioną wizję artysty.
Tak. Scena, w
której wisiałyśmy z dziewczynami na linkach, dwadzieścia metrów nad ziemią
udając zombie, to pomysł Tomka. Chory, no kurde psychiczny.
-Genialne są!
-Mhm. Ale nagrywanie… Masakra!
No i tak minął czas do północy. Dziewczyny się
zebrały, a Bartosz został, bo wie, że z rana muszę wejść do studia z jednym
utworem… Nie lubię tego, kiedy powtarza się piosenkę jedną po kilka godzin,
potem analizuje kolejne kilka godzi, a potem dogrywa się jeszcze nieudane
fragmenty każdy po godzinie.
-Bartuś? –mruknęłam na skraju załamania sennego. –Czy ty
mnie jeszcze kochasz? –jak siostrę. Tak było zawsze. On wiedział o co chodzi.
-A ty mnie? Wiesz, więzy krwi zobowiązują.
Ryknęliśmy głośnym
śmiechem. Tak. Więzy krwi. Nie mieliśmy żadnej wspólnej rodziny, a i tak
byliśmy ze sobą jak rodzeństwo. Większość ludzi jak nas widzi myślą, że
jesteśmy parą. Pukanie do drzwi i mój bieg przez przed pokój. Na pół przytomna
otworzyłam drzwi przecierając oczy. Człowieku! Druga w nocy jest!
-Tak?
-Przepraszam, że przeszkadzam. Mógłbym prosić o ciszę? Muszę
wcześnie wstać.-Już, już. –zamyśliłam się. –W sumie też muszę. Marta.
–podałam rękę nawet nie patrząc na mężczyznę.
-Wiem… Michał.
-Miłej nocy życzę.
-Wzajemnie.
I tak minął dzień
kolejny mojej egzystencji.
Od rana dzwoni mój
telefon. W cholerę ile można? Rzucam nim o ścianę po czym przerażona tym co
robię wstaję do sprzętu. Uff, w całości! Siódma rano. Odzwaniam.
-No?
-Siemano maleńka! Nie obudziłem chyba?
-Kurwa… Jasol! Noc jest! –niekontrolowany śmiech gitarzysty
przyprawia mnie o mały atak złości.
-Niee! Kochana, ludzie w kopalniach zasuwają, a ty się
lenisz? Gwiazdorzysz, oj gwiazdorzysz!
-Jasol! –krzyczę, a on znowu się śmieje. –Czego?
-Za godzinkę Ossana chce z tobą coś przećwiczyć.
-Ze mną? –jęczę. –Ona z gitarami powinna ćwiczyć, a nie ze
mną.
-Marta… -wzdycha, a ja przed oczami mam to, że zaciska
wkurzony policzki. –Proszę cię. Ona chce jakieś zmiany wprowadzić, a ty z nas
najlepszy słuch masz.
-Oli ja ufam. Ma wybitne kwalifikacje muzyczne, więc na
pewno ma świetny pomysł. –głęboko wciąga powietrze do płuc. –Ale jeśli to ma
zaważyć na innych, to oczywiście sprawdzę.
Mówię wyłączają
aparat. Wiem, że pomiędzy Jankiem i Olą się nie układa i dlatego zgadzam się
pojechać. Mają mały kryzys w związku. Nie ich pierwszy, nie ostatni.
Człapię do
łazienki. Potem szukam ubrań. Co ubiera człowiek w dzień roboczy? A co ubiera
gwiazda darcia mordy w dzień roboczy? Tak samo Tasania, ja i Marta stwierdzają,
że nie ma co się stroić i opuszczają szafę z flanelową koszulą, białą bokserką
i szarymi rurkami. Genialnie! Jestem z siebie dumna! Teraz jeszcze włosy ułożyć
w… Albo nie! Zostawię je w nieładzie.
Ledwo żywa idę po
schodach znowu zapominając o windzie. W końcu prowadzę zdrowy tryb życia, no
nie? Słońce na dworze, a mi się nic nie chce! Wsiadam do auta i kieruję się do
prywatnego studia muzycznego Domany, gdzie mamy w zwyczaju nagrywać, ćwiczyć,
analizować… No co? Judyty rodzice są strasznie dziani, a jak ona chciała mieć
zespół, to rodzice zabrali się za tworzenie studia. Dziwny sposób okazywania
uczuć .
Na miejscu stały
już samochody wszystkich, z wyjątkiem Judyty oczywiście. Wlazłam przez
zaplecze, wiedząc, że drzwi frontowe są zakluczone na czas naszych sabatów. O
tak! Sabaty. Może to jest dobre określenie dla naszych prób, a nawet dla
naszego zespołu. Może nie powinniśmy nazywać się DayRacked tylko… Sabaciści?
Przecieram oczy,
kiedy po północy kończymy pierwszą piosenkę na nową płytę. Ludzie czekają na
nią od roku, a my mieliśmy problemy z poskładaniem całego materiału. Wychodzę
pod nosem mrucząc jeszcze tekst.
Jestem potwornie
zmęczona dniem dzisiejszym, a jeszcze trzymało mnie zmęczenie po wczorajszych
obradach Bartkowych. Nie robiąc nic rzucam się na łóżko i zasypiam.
Od rana zajmujemy się ostatecznym wyglądem singla „namber
łan!” . Nie obywa się bez kłótni, ale w ostateczności dochodzimy do konsensusu.
Utwór jest zdecydowanie w naszym stylu. Nasz menadżer zaciesza jak głupi. Jest
z nas dumny, wiemy to. Maciek jest chyba z nas najnormalniejszy. Ale i tak
możemy powiedzieć, że trochę go zdemoralizowaliśmy.
Jesteśmy na scenie.
Słyszę piękny dla moich uszu jazgot gitary, a chwilę potem wyraźny dźwięk basu.
Odmierzam w głowie sekundy, w których rozbrzmiewają skrzypce – tak nie pasujące
do naszej muzyki, a jednak takie idealne i intrygujące w naszych piosenkach.
Tekst sam wypływa z moich ust.
„Nie mam ochoty na
pochody,
Więc nie uciekaj,
bądź odważny”.
Kończę utwór właśnie takimi słowami. Chciałabym kiedyś móc
zaśpiewać po polsku, ale rynek muzyczny zdecydowanie stawia na anglojęzyczne
piosenki.
Schodzę ze sceny, a
nie wiadomo czemu właśnie teraz zaczynają kapać łzy z moich oczu. Nienawidzę
tej nostalgii! Co jakiś czas żałuję, że nie ma tych wszystkich braw, kiedy
jestem na boisku, ale zmarnowałam swoją szansę i teraz jest za późno. Dlaczego
płaczę? Bo ludzie mówią o moim wystąpieniu w telewizyjnym show. Mówią, o tym,
że był tam ze mną na tej samej kanapie Kłos, a mnie łapią najpiękniejsze
wspomnienia. Boisko, siatka i ja… Genialne uczucie. Miałam wyjechać i zostać siatkarką
w Rosji. Wybrałam Polskę, muzykę przekreślając sport.
-Hej mała, nie łam się! –Kobzar jedyny z zespołu zna całą
sprawę. Tomek też zawsze udaje, że wszystko jest okay, ale kontuzja
wyeliminowała go z gry w nożną.
-Wiem… Przepraszam. Jak pojawiły się reklamy z programu…
-łamie mi się głos. –Widziałam, jaki on jest szczęśliwy i zaczęłam zazdrościć.
-Proszę cię… Wiem, że jest ciężko. Ale teraz musimy być silni!
Pamiętaj, że dziesięć osób wygrało „Oko w oko z DR”.
-Tak. –spuszczam głowę. –Dla fanów!
-Za ojczyznę! –unosi mój podbródek do góry i patrzy mi w
oczy. –Wiesz, że jutro jeszcze Chicago i do Polski?
-Tak, tak, tak! –umie pocieszać.
Wtulam się w niego
i trwamy w bezruchu kilka minut, kiedy Maciek przywołuje nas do siebie. Idziemy
zmierzyć się z fanami. Nieraz mnie denerwują głupimi pytaniami, nieraz uczą
dziwnych słów… Brr… Wolę nie wiedzieć, co będziemy umieli po Meksyku.
nadrobiłam wszystkie rozdziały i jestem już na bieżąco:) szczerze spodobało mi się Twoje opowiadanie i na pewno będę stałym gościem:)))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com/