poniedziałek, 15 kwietnia 2013

DR! Trzeci koncert!

Nie mogłam sobie wybaczyć, że drugi był taki krótki... Dlatego też oto prezentuję trzeci!



------------------------------------
------------------------------------



-Sucharki… Niedobre.
-Debil, kurde debil! To pieczywo mam od ostatniego razu kiedy tutaj byłam. Jeszcze nie zdążyłam zrobić zakupów. Smacznego! –wyszczerzyłam się.
-CO?! –komicznie wyglądało jak stał nad zlewem mokrą łapą opłukiwał jęzor. Tak… Trzy tygodnie, a nawet troszkę więcej miał ten chlebek. –Czego tego nie wyrzuciłaś?
-Dzieci w Afryce głodują!
-Ale nie dasz im starego chleba?
-Wyrzuć go, a ja od jutra kupuje sobie bułki.
-No, w końcu.
-Chociaż one mają więcej chemii i…
-Skoti! –zacisnęłam pięści. Taki skrót od mojego pięknego nazwiska Skotarczak bardzo mnie denerwował. –Dzieci w Afryce głodują! –oburzył się. No i musiałam przyznać jemu rację.
   Skończyłam w końcu porządki z pomocą Bartosza. Może jednak bardziej z przeszkadzaniem, bo mój mop jemu nie odpowiadał, marudził, że źle okna myje, a to płyn do czyszczenia blatu zostawia smugi… Smugi na blacie stały się przyczynom naszej kłótni, bo ten głupek twierdził, że ja mam złą technikę ścierania. W końcu zrobił to po swojemu, tak, że można by założyć narty i jeździć, albo nie, bo stój kąpielowy i pływać. Poważnie by mi od tego ścierania blatu kuchnie zalał. Po wszystkim pochwyciłam czerwone rurki i szarą koszulkę i poszłam się przygotować.
   Przed dwudziestą pierwszą debil otworzył drzwi mieszkania. Nie mógł darować sobie spotkania z Agatką i gdyby nie to, że go znałam, to powiedziałabym, że coś jest na rzeczy. Kobieciarz pieprzony!
-Agata! Nie daj się zbajerować. –walnęłam na powitanie, a za plecami sąsiadki zobaczyłam śliczną brunetkę w bardzo w moim stylu ubraniu. I te glany… -Hej! Ty pewnie Blanka jesteś? –w odpowiedzi pisk. Znowu dziwny ruch moich oczu. –Marta! –podałam jej rękę. –I naprawdę jestem normalna. Albo nie jestem, ale staram się to ukrywać, więc: cii… -puściłam oczko, a dziewczyna odchrząknęła i trochę zluzowała emocje.
-Mogę prosić o autograf?
-Jasne, ale myślę, że jak będziesz u Agaty, to będziecie jeszcze wpadały, nie? –zwróciłam się do Noweckiej.
-Tak, ale wiesz, mogą się twoje wyjazdy i Blanki przyjazdy terminami zbiegać.
-To obowiązkowo jakiś tam podpisik machnę, ale do tego przejdziemy. Coś do picia?
-Herbaty. –jacy oni zgodni.
   Poszłam do kuchni, a reszta poczłapała za mną. Hej, a ja nie mam salonu? Ale nie… Wyspa w kuchni lepsza do rozmyślań.
-Herbaty nie mam. –westchnęłam. –Kawy też nie. –otworzyłam lodówkę. –O! Sok pomarańczowy. –powąchałam. Fuj! –Też nie, bo stary. –skrzywiłam się. Czy ja nie mogę mieć nic normalnego?
-Przewidziałam. Nie ma się co dziwić, jak ciebie ciągle w domu nie ma.
-Moja wybawczyni! –krzyknęłam, kiedy Agatka podała reklamówkę ze słodyczami, sokiem winogronowym i owocami. Właśnie. Moich owoców też już się nie dało zjeść.
-Co ty byś beze mnie zrobiła?! –zaśmiała się.
-Dietę kochana, dietę.
-Ciekawe z czego? –prychnął Marciniak.
-O! Tutaj! –wskazałam na brzuch. I tutaj! –na uda.
-Pani jest idealna.
-Dziękuję Blanko, ale proszę mów do mnie Marta.
-Okay.
-Tak więc… -chyba mają jakiś cel w wizycie. –Co byś chciała wiedzieć? –zwróciłam się do młodej.
-Skąd bierzesz teksty piosenek?
-Leżę w łóżku i samo przychodzi.
-Serio? Żadnej inspiracji?
-Inspiracja to chyba codzienność, ale i tak to jak wszystko napisać ujawnia się w nocy.
-A teledyski?
-Chłopacy, zazwyczaj Raszu z Kobzarem wymyślają… Dlatego niektóre klipy można uznać za poranioną wizję artysty.
   Tak. Scena, w której wisiałyśmy z dziewczynami na linkach, dwadzieścia metrów nad ziemią udając zombie, to pomysł Tomka. Chory, no kurde psychiczny.
-Genialne są! 
-Mhm. Ale nagrywanie… Masakra!
   No i tak minął czas do północy. Dziewczyny się zebrały, a Bartosz został, bo wie, że z rana muszę wejść do studia z jednym utworem… Nie lubię tego, kiedy powtarza się piosenkę jedną po kilka godzin, potem analizuje kolejne kilka godzi, a potem dogrywa się jeszcze nieudane fragmenty każdy po godzinie.
-Bartuś? –mruknęłam na skraju załamania sennego. –Czy ty mnie jeszcze kochasz? –jak siostrę. Tak było zawsze. On wiedział o co chodzi.
-A ty mnie? Wiesz, więzy krwi zobowiązują.
   Ryknęliśmy głośnym śmiechem. Tak. Więzy krwi. Nie mieliśmy żadnej wspólnej rodziny, a i tak byliśmy ze sobą jak rodzeństwo. Większość ludzi jak nas widzi myślą, że jesteśmy parą. Pukanie do drzwi i mój bieg przez przed pokój. Na pół przytomna otworzyłam drzwi przecierając oczy. Człowieku! Druga w nocy jest!
-Tak?
-Przepraszam, że przeszkadzam. Mógłbym prosić o ciszę? Muszę wcześnie wstać.-Już, już. –zamyśliłam się. –W sumie też muszę. Marta. –podałam rękę nawet nie patrząc na mężczyznę.
-Wiem… Michał.
-Miłej nocy życzę.
-Wzajemnie.
   I tak minął dzień kolejny mojej egzystencji.
   Od rana dzwoni mój telefon. W cholerę ile można? Rzucam nim o ścianę po czym przerażona tym co robię wstaję do sprzętu. Uff, w całości! Siódma rano. Odzwaniam.
-No?
-Siemano maleńka! Nie obudziłem chyba?
-Kurwa… Jasol! Noc jest! –niekontrolowany śmiech gitarzysty przyprawia mnie o mały atak złości.
-Niee! Kochana, ludzie w kopalniach zasuwają, a ty się lenisz? Gwiazdorzysz, oj gwiazdorzysz!
-Jasol! –krzyczę, a on znowu się śmieje. –Czego?
-Za godzinkę Ossana chce z tobą coś przećwiczyć.
-Ze mną? –jęczę. –Ona z gitarami powinna ćwiczyć, a nie ze mną.
-Marta… -wzdycha, a ja przed oczami mam to, że zaciska wkurzony policzki. –Proszę cię. Ona chce jakieś zmiany wprowadzić, a ty z nas najlepszy słuch masz.
-Oli ja ufam. Ma wybitne kwalifikacje muzyczne, więc na pewno ma świetny pomysł. –głęboko wciąga powietrze do płuc. –Ale jeśli to ma zaważyć na innych, to oczywiście sprawdzę.
   Mówię wyłączają aparat. Wiem, że pomiędzy Jankiem i Olą się nie układa i dlatego zgadzam się pojechać. Mają mały kryzys w związku. Nie ich pierwszy, nie ostatni.
    Człapię do łazienki. Potem szukam ubrań. Co ubiera człowiek w dzień roboczy? A co ubiera gwiazda darcia mordy w dzień roboczy? Tak samo Tasania, ja i Marta stwierdzają, że nie ma co się stroić i opuszczają szafę z flanelową koszulą, białą bokserką i szarymi rurkami. Genialnie! Jestem z siebie dumna! Teraz jeszcze włosy ułożyć w… Albo nie! Zostawię je w nieładzie.
   Ledwo żywa idę po schodach znowu zapominając o windzie. W końcu prowadzę zdrowy tryb życia, no nie? Słońce na dworze, a mi się nic nie chce! Wsiadam do auta i kieruję się do prywatnego studia muzycznego Domany, gdzie mamy w zwyczaju nagrywać, ćwiczyć, analizować… No co? Judyty rodzice są strasznie dziani, a jak ona chciała mieć zespół, to rodzice zabrali się za tworzenie studia. Dziwny sposób okazywania uczuć .
   Na miejscu stały już samochody wszystkich, z wyjątkiem Judyty oczywiście. Wlazłam przez zaplecze, wiedząc, że drzwi frontowe są zakluczone na czas naszych sabatów. O tak! Sabaty. Może to jest dobre określenie dla naszych prób, a nawet dla naszego zespołu. Może nie powinniśmy nazywać się DayRacked tylko… Sabaciści?
   Przecieram oczy, kiedy po północy kończymy pierwszą piosenkę na nową płytę. Ludzie czekają na nią od roku, a my mieliśmy problemy z poskładaniem całego materiału. Wychodzę pod nosem mrucząc jeszcze tekst.
   Jestem potwornie zmęczona dniem dzisiejszym, a jeszcze trzymało mnie zmęczenie po wczorajszych obradach Bartkowych. Nie robiąc nic rzucam się na łóżko i zasypiam.

Od rana zajmujemy się ostatecznym wyglądem singla „namber łan!” . Nie obywa się bez kłótni, ale w ostateczności dochodzimy do konsensusu. Utwór jest zdecydowanie w naszym stylu. Nasz menadżer zaciesza jak głupi. Jest z nas dumny, wiemy to. Maciek jest chyba z nas najnormalniejszy. Ale i tak możemy powiedzieć, że trochę go zdemoralizowaliśmy.





   Jesteśmy na scenie. Słyszę piękny dla moich uszu jazgot gitary, a chwilę potem wyraźny dźwięk basu. Odmierzam w głowie sekundy, w których rozbrzmiewają skrzypce – tak nie pasujące do naszej muzyki, a jednak takie idealne i intrygujące w naszych piosenkach. Tekst sam wypływa z moich ust.

„Nie mam ochoty na pochody,
Więc nie uciekaj, bądź odważny”.

Kończę utwór właśnie takimi słowami. Chciałabym kiedyś móc zaśpiewać po polsku, ale rynek muzyczny zdecydowanie stawia na anglojęzyczne piosenki.
   Schodzę ze sceny, a nie wiadomo czemu właśnie teraz zaczynają kapać łzy z moich oczu. Nienawidzę tej nostalgii! Co jakiś czas żałuję, że nie ma tych wszystkich braw, kiedy jestem na boisku, ale zmarnowałam swoją szansę i teraz jest za późno. Dlaczego płaczę? Bo ludzie mówią o moim wystąpieniu w telewizyjnym show. Mówią, o tym, że był tam ze mną na tej samej kanapie Kłos, a mnie łapią najpiękniejsze wspomnienia. Boisko, siatka i ja… Genialne uczucie. Miałam wyjechać i zostać siatkarką w Rosji. Wybrałam Polskę, muzykę przekreślając sport.
-Hej mała, nie łam się! –Kobzar jedyny z zespołu zna całą sprawę. Tomek też zawsze udaje, że wszystko jest okay, ale kontuzja wyeliminowała go z gry w nożną.
-Wiem… Przepraszam. Jak pojawiły się reklamy z programu… -łamie mi się głos. –Widziałam, jaki on jest szczęśliwy i zaczęłam zazdrościć.
-Proszę cię… Wiem, że jest ciężko. Ale teraz musimy być silni! Pamiętaj, że dziesięć osób wygrało „Oko w oko z DR”.
-Tak. –spuszczam głowę. –Dla fanów!
-Za ojczyznę! –unosi mój podbródek do góry i patrzy mi w oczy. –Wiesz, że jutro jeszcze Chicago i do Polski?
-Tak, tak, tak! –umie pocieszać.
   Wtulam się w niego i trwamy w bezruchu kilka minut, kiedy Maciek przywołuje nas do siebie. Idziemy zmierzyć się z fanami. Nieraz mnie denerwują głupimi pytaniami, nieraz uczą dziwnych słów… Brr… Wolę nie wiedzieć, co będziemy umieli po Meksyku.

1 komentarz:

  1. nadrobiłam wszystkie rozdziały i jestem już na bieżąco:) szczerze spodobało mi się Twoje opowiadanie i na pewno będę stałym gościem:)))

    pozdrawiam
    http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń