------------------------------------
------------------------------------
Stanęłam przed
gmachem studia telewizyjnego. Trzy razy w duchu powtórzyłam sobie kwestie
skopać im tyłki i ruszyłam przez drzwi. Pokój charakteryzatorni nie był wielki.
Był rozmiarów małego, osiedlowego salonu fryzjerskiego, w którym zwykłam
skracać włosy. Panią, która robiła mi makijaż szczerze znienawidziłam za tonę
podkładu, pudru, korektora i innych różnych rzeczy na buzi, bo spowodowała
jeszcze większą niechęć do tego typu kosmetyków.
Usiadłam na
ekskluzywnej kanapie w poczekalni. Po chwili usłyszałam zapowiedź mojej osoby
padającą z ust Wojewódzkiego. Pewnie wkroczyłam do „sali śmierci”. Przywitałam
się z prowadzącym. Zaczęło się bombardowanie pytaniami o życie prywatne, ale
także o plany związane z płytą. Oczywiście pojawiło się również pytanie o mój
tatuaż. Nic wielkiego. Na karku mam siatkę do gry w… Siatkówkę, a z niej
zrobioną pięciolinię, na której widnieje kilka nutek. Odetchnęłam z ulgą, kiedy
miał się pojawić następny gość.
-Tasaniu, ucieszysz się z następnego gościa. Wiesz kto to?
-Niestety nie było go jeszcze jak tutaj przyszłam, więc nie
wiem.
-W takim razie zapraszam do studia Karola Kłosa! Oklaski
proszę!
Po pomieszczeniu
słychać głośne odbijanie się od siebie dłoni , a przez ten sam korytarz co ja do
środka wchodzi młody siatkarz. Młody, chociaż dwa lata starszy ode mnie.
Rozmawiają z Kubą co chwila pytając mnie o zdanie w jakiejś sprawie. Odpowiadam
grzecznie, czasami wymijająco.
Wychodzę z budynku
i kieruję się do mojego Ferrari.
Przekręcam kluczyk w drzwiach sportowego samochodu.
-Przepraszam… -słyszę za sobą męski głos. –Mógłbym prosić o
autograf?
Spoglądam to na
kartkę, to na jej właściciela. Na ogół nie patrzę nawet na osobę, której się
podpisuję. Tak jest, jak się robi takie rzeczy masowo. Tym razem jednak bez
problemu rozpoznałam twarz mężczyzny. Nie sądzę, aby osoba, która nic dla kraju
nie zrobiła (no… może i troszkę płyt sprzedało się w Kanadzie, Japonii… I w
paru innych krajach) ma dawać autograf Panu Nawrockiemu. No jak? Poza tym co on
tutaj robi? No bo chyba nie niańczy swojego zawodnika. Kurcze! Facet jest
dorosły!
-Oczywiście. –uśmiecham się po chwili wyjmuję sama podobną
kartkę i podaje ją trenerowi Skry. –A dla mnie autograf się znajdzie?
-Tak… Już. –mówi jakby… zakłopotany?
Ej, ej, coś mi tu
nie gra! On chyba nie słucha mojej muzyki? Poważnie? Myślałam, że może bardziej
w kierunku bluesa serwowanego przez Dżem pokazuje się buntownictwo w wieku Pana
Jacka. No nie żeby coś, ale jednak to trochę inne czasy niż moje wykonania
rodem z Nightwish… Taa, nieporównywalne są głosy wokalistek tamtego zespołu z
moim, ale w jakiś sposób można naszą muzykę przydzielić do tej samej kategorii.
Postawił na kartce
jakieś hieroglify, z których żadna nie przypomina jakiejkolwiek literki. Może
poza „i”. W końcu nie mogłam wytrzymać. Musiałam zadać to pytanie!
-Co Pana sprowadza do Warszawy? –szybko wypuściłam z siebie
to zdanie razem z wydychanym powietrzem. Musiało to dosyć dziwnie zabrzmieć, bo
Nawrocki spojrzał na mnie rozbawiony.
-Myśli Pani, że przepuścił bym okazje do zobaczenia któregoś
z moich podopiecznych w opałach?
-No w sumie… -zaśmiałam się. –Tylko ta pani mi tam nie
pasowała.
-Dobrze Tasaniu…
-Marto. Raczej nie używam poza płytami, koncertami,
wywiadami i innymi rzeczami związanymi z muzyką pseudonimu.
…
-Przeszkadzam?
Usłyszeliśmy za
sobą, kiedy kłóciłam się z Nawrockim, bo chciał mnie przekonać do przejścia na
bycie fanką Skry… Mhm, niedoczekanie! Jestem Jastrzębska. Wybuchliśmy głośnym śmiechem. Kłos spojrzał
na nas jak na dwójkę idiotów, a ja się jemu wcale nie dziwię. No, ale chyba na
jego miejscu nie narażała bym się trenerowi.
-Dobrze Marto. –pan Jacek spoważniał… Postępy widzę,
spoważniał! –Będziemy się już zbierać!
-Miło było poznać! –posłałam uśmiech numer: 19368925562389,
po czym wsiadłam do auta.
Musiałam jeszcze
przesunąć siedzenie przed kierownicą do przodu, bo przez tych dwóch mężczyzn
poczułam się strasznie mała… Kurcze! Z moim 180 wzdłuż nie powinnam przejmować
się, że malutka jestem, no nie?
Zapięłam pasy (a
nie jednak nie, bo znowu zapomniałam), a potem włączyłam maltretowaną przeze
mnie ostatnimi czasy płytę SOAD. W takiej właśnie atmosferze minęła mi droga do
Jastrzębia.
Na klatce
schodowej czekała… (STOP!) Była moja sąsiadka Agata (bo przecież na mnie nie
czekała, no skąd). Uśmiechnęła się
serdecznie i zaczęła mówić.
-Martuś, mogę mieć do ciebie maleńką prośbę? –uwielbiam tę
kobietę! Od razu rozgryzłam, że coś chce, ale jest naprawdę fajna.
-Oho! Już się boję… -udałam przerażoną.
-Moja bratanica chcę ciebie poznać.
-Bratanica? –teraz byłam poważnie przerażona. –Kto puścił
dziecku moje piosenki? –Agata ma dwadzieścia lat… Co dopiero tamta dziewczynka.
-Luzik! Mój brat jest ode mnie osiemnaście lat starszy, a
Blanka ma siedemnaście.
-A to spoko! –kamień z serca. –Kiedy?
Rzuciła mi się na
szyję piskliwym głosem powtarzając „Dziękuję”, a ja mogłam tylko wywracać
gałkami ocznymi, bo w końcu co fajnego jest w poznaniu takiej nudziary jak ja?
No co?
-Ekhm –odchrząknęłam, kiedy brakowało mi powoli powietrza.
-Jakoś po dwudziestej dzisiaj byśmy wpadły.
-Spoko, a Blanka lubi… -nie jestem zaopatrzona! –Owoce? Nie
mam słodyczy, a nie zdążę kupić, bo jeszcze mieszkanie muszę ogarnąć. –tak,
śmiej się, śmiej!
-Przyniesiemy jakieś ciacho ze sobą!
-Mhm. Do zobaczenia.
Pomachałam łapką
wspinając się po schodach na piąte piętro. Bo przecież winda… Kurde, winda
tutaj jest!
Przed drzwiami
mieszkania, które do tej pory było puste stały kartony i walizki. Spoko, nowi
sąsiedzi, Przekręciłam w drzwiach klucz i wlazłam. Za plecami usłyszałam jeszcze
ładny kobiecy głos.
Fajnie się zapowiada. Jak tylko przeczytałam Karol Kłos, na mojej twarzy pojawił się mega banan :P blueberrysmile :)
OdpowiedzUsuń