------------------------------------
MUZYKA--> Lucy Rose - Shiver
-----------------------------------
Biały top, szorty i
skórzana kamizelka. Na stopach czerwone trampki. Wiem, że Domana uwielbia mnie
ubierać, dlatego wcale nie protestuje. Włosy związuje mi w koka na czubku głowy
i znowu ruszamy na scenę.
Zaczynamy od jednego
z moich ulubionych utworów. „Więzień”. Tekst jest mój, ale tytuł należy do
Janka, bo ja nie umiem takowych wymyślać.
„Obezwładniasz mnie,
Dajesz ciało swe,
Wdzierasz się w moją
przestrzeń,
Wiesz, że tego nie
chcę!”
Tupię stopą jakbym
miała naprawdę na kogoś krzyczeć. Drę się tylko artystycznie, ale wszystkie
emocje, które są we mnie uwalniają się w tym momencie.
Spoglądam na
kartkę, którą pisaliśmy przed koncertem. Zawieszona po prawej stronie głośnika
stojącego na scenie. Na liście widnieje:
DR! Chicago – 1h
koncertu + bis razy dwa!
Więzień –na pierwszy bis
Gra słów
Obłęd
Popaprańcy
Nie ma – na bis też
W mojej głowie
Winowajca
Chłód
„M.”
Gra
Dzieło
ich rąk
Jak się czuję na
scenie? Jak nowa, amatorka. Denerwuję się, bo wiem, że nie jestem pierwszy raz
w takim miejscu.
„Tworzę klatkę,
Klosz, izolatkę”
Resztę zwrotki śpiewa publiczność. Cudowne uczucie.
Skrzypcowe solo, przeradza się w kolejny zastrzyk pozytywnej energii dla mnie.
Wciągam na scenę fankę. Lisa drze się niemiłosiernie, niestety w negatywnym
tego słowa znaczeniu. Śpiewam pierwsze dwa wersy:
„Hej chłopce! Spójrz
w moje oczy.
Powiedz czego ty
chcesz?”
Kolejny raz
publiczność wykonuje pozostałe dwie linijki. Przeszywa mnie pozytywny dreszcz,
kiedy powtarzam, a na kwestie publiczności wszystkie instrumenty cichną. To
takie… Motywujące!
W środku nocy
docieramy do Jastrzębia Zdrój. Podróż wszyscy znieśliśmy dobrze. Ubrana w
niewygodną maćkową bluzę wchodzę do mieszkania. Mam dwa tygodnie całkowitego
wolnego. Jak je wykorzystam? Nie mam
pojęcia.
Wyczerpana kładę
się spać.
Moją głowę dopada
hałas. Przeraźliwy huk. Spoglądam na zegarek. Piąta trzydzieści. Półtorej
godziny snu. Energicznie przeciągam się. Jestem wyjątkowo wypoczęta. Zakładam dres
i wychodzę na jogging. Po drodze zahaczam o sąsiada. Poważnie? No, że Michał to
wiedziałam, ale Kubiak? Durna saturna! Mogłam się domyślić, mogłam na niego
spojrzeć w tych pieprzonych drzwiach.
Zakładam słuchawki
na uszy i energicznym przebieraniem nóg poruszam się po tych cichych uliczkach
Jastrzębia. Męczę swoje ciało. Opadam z sił. Czuję, że doprowadzam się do
strasznego stanu.
Wsiadam do windy w
moim bloku i wciskam piątkę. Zaraz za mną pojawia się siatkarz. Mhm, tylko
godzina biegania… Słabiutko panie Kubiak! Ja to mogę formy nie mieć.
Opieram się tyłem o
ścianę, i przymykam oczy. Do życia przywraca mnie odchrząknięcie sąsiada.
Otwieram zmęczone powieki i widzę, że stoi naprzeciwko mnie.
-Wszystko dobrze? –niepewnie kiwam głową. –Nie wyglądasz
okay.
Patrzy,
przeszywając mnie na wylot tymi niebieskimi ślepiami, które nie mają na mnie
żadnego wpływu. A tyle razy czytałam, o tym, że zapierają dech w piersiach.
-Tylko zmęczenie. Zaraz się położę.
-Zmęczenie? –śmieje się. –Po godzinie joggingu?
-Tak się składa, że około drugiej byliśmy w Polsce, a o
trzeciej kładłam się spać.
-Boże, kobieto!
Wyciąga mnie pod
rękę z windy na naszym piętrze. Zabiera pęk moich kluczy, otwiera drzwi i prosi
o instrukcje dojścia do sypialni.
-Klucze dam mojej dziewczynie, skoro nie masz zapasowych.
Powiem jej jak i co, a ty nawet nie próbuj wychodzić z łóżka przed przyjściem
któregoś z nas. A i to-wskazuje na telefon- wyłącz, żeby nie przeszkadzał.
Dobranoc!
Z uśmiechem
opuszcza moją sypialnie. Słyszyszę jeszcze klucz przekręcany w drzwiach, a
zaraz po tym zasypiam.
-Cii! Michał, jak jeszcze śpi?
-Jest po pierwszej, jak śpi to poczekamy.
-Co ci tak zależy?
-Monika, błagam, nie rób scen.
-Nie zamierzam. –mówi spokojnie. –Ufam ci.
Po chwili słyszę
ciche pukanie i „śpisz?”, na co gwałtownie zrywam się z łóżka na równe nogi.
Para stoi w drzwiach powstrzymując się od wybuchu śmiechu.
-Jezu! –zaczynam rzucając się z powrotem na łóżko. –Ale ja
mam zjechaną wyobraźnie. W drzwiach mojej sypialni stoi siatkarz z partnerką życiowa…
Panie Boże dlaczego karzesz mnie za grzechy dając mi zwidy?
Czuje jak łóżko w
miejscu obok mnie lekko się ugina. Jednym okiem kontroluję je. Leży tam
brunetka wpatrując się w sufit.
-Chyba nie jest z tobą aż tak źle. –zamyśla się. –Bo w końcu
to my możemy mieć zwidy. Kto normalny spotyka taką gwiazdę na co dzień?
-Normalny? –unoszę się na łokciach. –Wiesz o czym mówisz?
Twojego chłopaka chciałaby większość dziewczyn, a ty jesteś dla nich tą mendą,
która odbiera im „takie ciacho!” –mówię z udawanym entuzjazmem, na co znowu
słyszę śmiech.
-Mam być zazdrosna? –wzruszam ramionami.
-Nie wiąże się. –patrzy na mnie pytająco unosząc braw.
–Zostanę panną do końca życia. Tak jest prościej.
-Prościej, ale czy lepiej?
-Co za różnica? Facet, to facet. Do niczego mi nie jest
potrzebny!
Kubiak patrzy na
mnie bardzo, bardzo zdziwiony, a Monika głaszcze mnie po włosach. Kurde!
Owinęli mnie sobie wokół palca. Nie zdarza mi się komuś zaufać w ciągu kilku
minut! Włącz myślenie Marta!
-Pogadajcie sobie, a ja śniadanie zrobię.
-Radzę nie szukać u mnie produktów. –posyłają na mnie
zdziwione ślepia. –No co? Nie było jeszcze czasu na zakupy.
-Zrobię coś u nas. Przygotuj się i zapraszam.
-Mhm. Dobranoc! –szepcze i przekręcam się na bok.
-Marta, musisz coś zjeść. –głos Moniki odbija się od moich
uszu z echem.
-Taa. Jutro.
-Wstawaj! –zmienia ton uderzając mnie przy tym
poduszkom, na co zrywam się i staję w pozycji polującego drapieżnika. –Oj no
chodź!
-Która jest godzina?
-Wpół do drugiej.
-Otóż to! –uśmiecham się tryumfalnie. –Na śniadanie jest za późno.
-To obiad.
Ręce opadają.
Patrzę na nią z otwartą buzią, ona po
raz kolejny wybucha śmiechem. Tak w ogóle ładnie się śmieje.
-Nie dacie za wygraną prawda?
-Pytanie retoryczne? Idź się przygotować.
-Dobrze mamo. –idę do łazienki.
Po pół godziny
gotowe wychodzimy z mieszkania do loży Kubiaków. Układem nie różniło
się od mojego, ale było bardziej urządzone. Może dlatego, że ja je traktuje
tylko jak miejsce noclegu?
-Pyszne! –łapię się za brzuch po wchłonięciu całej porcji posiłku. –Dziękuję!
-Nie ma za co! Naród polski byłby nam wdzięczny, że nie
umarłaś z przemęczenia i głodu.
-Póki co to ja jestem wam ogromnie wdzięczna! Jak mogę
spłacić swój dług?
-A mogłabyś nam urządzić prywatny koncert! –wyrywa się
Monika. –Może jednak bardziej mi, bo Misiek raczej nie idzie w tym stylu
muzycznym.
-Ej! Dla Marty zrobię wyjątek. –ale on ma ładny uśmiech! Już
wiem, skąd „misiek”, bo te takie misiowate dołeczki ma. –Ale i tak nie zmienię
upodobań.
-I bardzo dobrze! –śmieję się. –Trzeba w końcu wiedzieć co
się lubi, no nie? Co do prywatnego koncertu to za dwa tygodnie zaczynamy próby
w Jastrzębiu.
-I teraz to ja będę twoim dłużnikiem… -wzdycha Kubiak.
-Co? –patrzę zdziwiona. –Przecież to ja się chcę
odwdzięczyć.
-Ale spełnić największe marzenie Moni… Bezcenne! Może
trening JSW? –kiwam przecząco głową. –Nie lubisz siatkówki. Rozumiem!
-Nie, nie… To nie tak! –wzdycham. –Za wcześnie by
rozdrapywać rany. Proszę, nie pytajcie!
-Jak chcesz!
Wchodzę do swojego
mieszkania. Zaczyna mnie irytować, że jest takie… Chłodne. Wnętrze, które
powinno dawać mi ciepło jest moim najgorszym koszmarem. Straszne! Pukam do
drzwi Agaty, jednak tej nie ma w środku.
Zrezygnowana
postanawiam poprosić o pomoc Monikę.
-Hej! –otwiera mi siatkarz. –Jest Monika?
-Mhm. Właź!
Brunetka majstruje
coś przy jednej z szafek.
-Monia… -zaczynam niepewnie. –Mogę cię prosić o pomoc?
-Zawsze. Co byś chciała?
-Byłaś u mnie w mieszkaniu…
-No byłam!
-I wiesz, że wygląda jakbym miała się wyprowadzić jutro.
Przygląda mi się
badawczo, jakby naprawdę oczekiwała jakiś strasznych propozycji. Czego mogłabym
chcieć? Przecież nie jestem groźna.
-Bo chodzi o to, że chcę się w końcu tam zaaklimatyzować.
Jakieś dodatki, coś w tym stylu.
-I ja mam ci pomóc?
-Mhm. Ja się na tym kompletnie nie znam.
-Dobrze. A mogłybyśmy jutro?
-Tak! –krzyczę szczęśliwa. –O której tylko chcesz!
Wychodzę na
spożywcze zakupy. Nie robię ich za dużo, bo poprawnym stwierdzeniem jest, że
ludzie w Afryce głodują. Udaję się już w stronę mojego budynku.
-Co ciekawego u Agaty?
-Siemanos Bartosz! Też ciebie miło widzieć! Nie, jeszcze z
nikim jej nie widziałam.
-Skoti! Jak mogłaś pomyśleć… -nie pozwalam jemu dokończyć.
-Znam ciebie przecież!
-Ale masz jej numer?
-Chyba kurde buta! Nie, numeru telefonu nie mam.
-Nieładnie tak kłamać.
-Co? –odwracam się w stronę niezidentyfikowanego osobnika.
Mój wzrok zatrzymuje się na jego klatce piersiowej w niewielkiej odległości.
-Michał mówił, że ma pani wpaść na kolacje.
-Ach tak? –unoszę brew. –A mi mówił, że mam
uzupełnić lodówkę. –hmm, 1:0 dla mnie panie Bartman!
-A mi kazał po panią zejść jak zobaczył za oknem.
-Ja może już… -odezwał się Bartek, ale kolejny raz nie
pozwoliłam jemu skończyć.
-Ani mi się waż! –mój wzrok musiał go przekonać, bo został.
–Czego pan ode mnie chce? –splotłam ręce na piersi.
-Nic. Wychodzę z zaproszeniem Kubiego.
-I musi pan jakiś głupi tekst walnąć? Ja rozumiem „Michał
panią woła”, „Monika panią zaprasza”, ale ‘wątpię’ w sprawie, o której nie ma
pan zielonego pojęcia to nie było zbyt mądre!
-Oho. Marta wrzuć na luz!
-Ani mi się śni! Jeszcze do tego na pani! Czy ja wyglądam
tak staro? Pan jest ode mnie starszy, a kurwa do mnie z per pani…
-Marta! Co się dzieje? –Bartek nie daje za wygraną. –Coś
jest nie tak. Przecież widzę.
-Spadaj! –odtrącam jego rękę, którą kładzie mi na ramieniu.
-Siatkówka. –wycedził przez zęby. –Znowu przez to
przechodzisz? Dlaczego? Mogłaś wyjechać! Marta, to był twój…
-Chcesz jeszcze coś powiedzieć? Wtedy myślałam, że lepiej
będzie zostać! Myliłam się! –krzyczę.
Zdenerwowana
wbiegam na piąte piętro w obawie, że do windy wsiądzie jeszcze jakiś siatkarz.
Zamykam się w mieszkaniu i zaczynam płakać. Z czasem mój płacz zmienia się w
szloch. Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić.
Nic mnie tak do tej
pory nie przerastało jak teraz. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że
przegrałam swoje życie, przez jeden błąd.
Biorę do ręki jedną
ze sporego stosu pustych kartek. Nic nie przychodzi mi do głowy. To wszystko
jest zbyt trudne.
„Przerastają mnie
rzeczy,
Nad którymi miałam
panowanie.”
Podejmując decyzję
o zostaniu w Polsce byłam pewna, że to dobry wybór, że nigdy nie będę żałowała
takiej drogi.
„Jedna decyzja
zaważyła na tym,
Co teraz miałoby
sens.”
Plącze się w mojej głowie miejsce, w którym byłabym teraz.
„Przez moją głowę
przechodzą złe myśli.
Samobójstwo to pewne
wyzwolenie.”
Łapię się za tą
głupią łepetynę. Nie! Przestań myśleć negatywnie! Powtarzam sobie. Samobójstwo…
Śmierć to żadne rozwiązanie. Co ma powiedzieć dwudziesto dwu letnia dziewczyna,
która straciła największe marzenie?
„Okaleczam siebie
samą,
Ale tylko od środka,
Moje ciało jest
przecież takie samo,
Ale dusza zupełnie
obca.”
Ta kartka nie
wyląduje w koszu! Żadna kartka nie ląduje w koszu, bo zawsze coś udaje mi się
poskładać z kilku linijek. Tym razem jednak nie podoba mi się kompletnie to co
napisałam.
-Przepraszam. –mówię, kiedy drzwi Kubiaków otwiera
atakujący. –Niepotrzebnie na pana naskoczyłam.
-Czy ja wyglądam tak staro? –cios poniżej pasa… On mnie naśladuje!
–Żartuje. Ale mów do mnie po imieniu.
-Dobrze. Więc zacznijmy od początku. –posyłam niewymuszony
uśmiech. –Marta.
-Zbyszek. Zgodzisz się zasiąść przy kolacyjnym stole ze mną
i Kubiakami, którzy mówią, że jeszcze za wcześnie, żeby mówić do nich jednym
nazwiskiem?
-Uhm.
Wchodzimy w głąb
mieszkania. Jak to brzmi! Do paszczy smoka! Czuję piękny zapach unoszący się w
powietrzu. Naprawdę ładnie pachnie… Monika przygląda mi się badawczo, a
przyjmujący odciąga Zbigniewa na bok.
-Płakałaś. –bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Kiwam głową, a w
oddali słyszę „Coś ty kretynie zrobił?” z kubiakowych ust.
-Michał! Wyluzuj. Wspomnienia mnie dopadły. Pech chciał, że
nakrzyczałam na… -waham się przed użyciem imienia atakującego. Zawsze tak mam,
kiedy dopiero kogoś poznaje. –Zbyszka.
-Aha. Sory stary, ale oboje wiemy…
-Tak, tak. –odzywa się w końcu Bartman. –Nie skreślaj mnie
tak na starcie relacji międzyludzkich.
-Chcę ci tylko przypomnieć, –dodaje po chwili przyjmujący-
że Asia na ciebie czeka.
-Spoko!
-Michał! –warknęłam. –Czy ja przypadkiem czegoś nie mówiłam
o facetach?
-O związkach tak, o facetach to sobie nie przypominam.
-Nie? –jęk wydał się z moich ust. –A o tym, że są mi nie
potrzebni?
-Oj tam, oj tam! –wyszczerzył się i dał mi kuksańca w bok.
-Głupek!
-Wzajemnie!
Zajadamy się
kurczaczkiem, który… JA JEM ZWIERZĄTKO! Nie, nie, nie! Spoglądam po towarzystwie
wykrzywiając usta w podkówkę.
-Coś nie tak? –pyta Monika. Kiwam głową.
-Znaczy się dobrze, ale –waham się. –Nie przeszkadzajcie
sobie! Jedzcie.
-Dobra, dobra! Co jest? –zamyśla się Michał.
-Nie jem mięsa. –przyznaję niechętnie.
-A wiesz, że mięso jest potrzebne do prawidłowego
funkcjonowania organizmu?
-A czy wiesz, że skończyłam dietetykę?
-Nie –spuścił głowę.
-Przestań! –klepię go po ramieniu. -Wiem, że mięso
jest potrzebne, ale nie umiem się przełamać!
-To już! –odżył. –Za mamusię!
I znowu
wspomnienia. Dzięki Zbysław! Pierwsza samotna łza spłynęła po moim policzku.
kolejny świetny rozdział:) to Zbyszkowi się oberwało;) Michał i Monika są rewelacyjni:D
OdpowiedzUsuńno i chyba większa i nieprzyjemna historia tkwi w Marcie skoro tak zareagowała na słowa Zbyszka w końcówce rozdziału...
pozdrawiam
http://niedostepni-dla-siebie.blogspot.com
Świetne! Ten fragment opisujący koncert, bardzo spodobał mi się :)
OdpowiedzUsuńTe wspomnienia, to najgorsze co może być. Przeżywanie jakiejś traumy ponownie czasem boli bardziej niż było to za pierwszym razem.
Bardzo podoba mi się sposób w jakim piszesz :) Oby tak dalej. Pozdrawiam, blueberrysmile :*