środa, 17 kwietnia 2013

DR! Czwarty koncert!

Kurczaki! Jak mi dobrze się dzisiaj pisze! Dodałam rozdział na "Nie jesteś jedyny", a teraz dodaję tutaj. 



------------------------------------
MUZYKA--> Lucy Rose - Shiver
-----------------------------------



   Biały top, szorty i skórzana kamizelka. Na stopach czerwone trampki. Wiem, że Domana uwielbia mnie ubierać, dlatego wcale nie protestuje. Włosy związuje mi w koka na czubku głowy i znowu ruszamy na scenę.
  Zaczynamy od jednego z moich ulubionych utworów. „Więzień”. Tekst jest mój, ale tytuł należy do Janka, bo ja nie umiem takowych wymyślać.

„Obezwładniasz mnie,
Dajesz ciało swe,
Wdzierasz się w moją przestrzeń,
Wiesz, że tego nie chcę!”

   Tupię stopą jakbym miała naprawdę na kogoś krzyczeć. Drę się tylko artystycznie, ale wszystkie emocje, które są we mnie uwalniają się w tym momencie.
   Spoglądam na kartkę, którą pisaliśmy przed koncertem. Zawieszona po prawej stronie głośnika stojącego na scenie.  Na liście widnieje:

DR! Chicago – 1h koncertu + bis razy dwa!
 Więzień –na pierwszy bis
Gra słów
Obłęd
    Popaprańcy
 Nie ma – na bis też
W mojej głowie
Winowajca
 Chłód
  „M.”
  Gra
  Dzieło ich rąk

   Jak się czuję na scenie? Jak nowa, amatorka. Denerwuję się, bo wiem, że nie jestem pierwszy raz w takim miejscu.

„Tworzę klatkę,
Klosz, izolatkę”

Resztę zwrotki śpiewa publiczność. Cudowne uczucie. Skrzypcowe solo, przeradza się w kolejny zastrzyk pozytywnej energii dla mnie. Wciągam na scenę fankę. Lisa drze się niemiłosiernie, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Śpiewam pierwsze dwa wersy:

„Hej chłopce! Spójrz w moje oczy.
Powiedz czego ty chcesz?”

   Kolejny raz publiczność wykonuje pozostałe dwie linijki. Przeszywa mnie pozytywny dreszcz, kiedy powtarzam, a na kwestie publiczności wszystkie instrumenty cichną. To takie… Motywujące!
   W środku nocy docieramy do Jastrzębia Zdrój. Podróż wszyscy znieśliśmy dobrze. Ubrana w niewygodną maćkową bluzę wchodzę do mieszkania. Mam dwa tygodnie całkowitego wolnego.  Jak je wykorzystam? Nie mam pojęcia.
   Wyczerpana kładę się spać.





   Moją głowę dopada hałas. Przeraźliwy huk. Spoglądam na zegarek. Piąta trzydzieści. Półtorej godziny snu. Energicznie przeciągam się. Jestem wyjątkowo wypoczęta. Zakładam dres i wychodzę na jogging. Po drodze zahaczam o sąsiada. Poważnie? No, że Michał to wiedziałam, ale Kubiak? Durna saturna! Mogłam się domyślić, mogłam na niego spojrzeć w tych pieprzonych drzwiach.
   Zakładam słuchawki na uszy i energicznym przebieraniem nóg poruszam się po tych cichych uliczkach Jastrzębia. Męczę swoje ciało. Opadam z sił. Czuję, że doprowadzam się do strasznego stanu.
   Wsiadam do windy w moim bloku i wciskam piątkę. Zaraz za mną pojawia się siatkarz. Mhm, tylko godzina biegania… Słabiutko panie Kubiak! Ja to mogę formy nie mieć.
   Opieram się tyłem o ścianę, i przymykam oczy. Do życia przywraca mnie odchrząknięcie sąsiada. Otwieram zmęczone powieki i widzę, że stoi naprzeciwko mnie.
-Wszystko dobrze? –niepewnie kiwam głową. –Nie wyglądasz okay.
   Patrzy, przeszywając mnie na wylot tymi niebieskimi ślepiami, które nie mają na mnie żadnego wpływu. A tyle razy czytałam, o tym, że zapierają dech w piersiach.
-Tylko zmęczenie. Zaraz się położę.
-Zmęczenie? –śmieje się. –Po godzinie joggingu?
-Tak się składa, że około drugiej byliśmy w Polsce, a o trzeciej kładłam się spać.
-Boże, kobieto!
   Wyciąga mnie pod rękę z windy na naszym piętrze. Zabiera pęk moich kluczy, otwiera drzwi i prosi o instrukcje dojścia do sypialni.
-Klucze dam mojej dziewczynie, skoro nie masz zapasowych. Powiem jej jak i co, a ty nawet nie próbuj wychodzić z łóżka przed przyjściem któregoś z nas. A i to-wskazuje na telefon- wyłącz, żeby nie przeszkadzał. Dobranoc!
   Z uśmiechem opuszcza moją sypialnie. Słyszyszę jeszcze klucz przekręcany w drzwiach, a zaraz po tym zasypiam.



-Cii! Michał, jak jeszcze śpi?
-Jest po pierwszej, jak śpi to poczekamy.
-Co ci tak zależy?
-Monika, błagam, nie rób scen.
-Nie zamierzam. –mówi spokojnie. –Ufam ci.
   Po chwili słyszę ciche pukanie i „śpisz?”, na co gwałtownie zrywam się z łóżka na równe nogi. Para stoi w drzwiach powstrzymując się od wybuchu śmiechu.
-Jezu! –zaczynam rzucając się z powrotem na łóżko. –Ale ja mam zjechaną wyobraźnie. W drzwiach mojej  sypialni stoi siatkarz z partnerką życiowa… Panie Boże dlaczego karzesz mnie za grzechy dając mi zwidy?
   Czuje jak łóżko w miejscu obok mnie lekko się ugina. Jednym okiem kontroluję je. Leży tam brunetka wpatrując się w sufit.
-Chyba nie jest z tobą aż tak źle. –zamyśla się. –Bo w końcu to my możemy mieć zwidy. Kto normalny spotyka taką gwiazdę na co dzień?
-Normalny? –unoszę się na łokciach. –Wiesz o czym mówisz? Twojego chłopaka chciałaby większość dziewczyn, a ty jesteś dla nich tą mendą, która odbiera im „takie ciacho!” –mówię z udawanym entuzjazmem, na co znowu słyszę śmiech.
-Mam być zazdrosna? –wzruszam ramionami.
-Nie wiąże się. –patrzy na mnie pytająco unosząc braw. –Zostanę panną do końca życia. Tak jest prościej.
-Prościej, ale czy lepiej?
-Co za różnica? Facet, to facet. Do niczego mi nie jest potrzebny!
   Kubiak patrzy na mnie bardzo, bardzo zdziwiony, a Monika głaszcze mnie po włosach. Kurde! Owinęli mnie sobie wokół palca. Nie zdarza mi się komuś zaufać w ciągu kilku minut! Włącz myślenie Marta!
-Pogadajcie sobie, a ja śniadanie zrobię.
-Radzę nie szukać u mnie produktów. –posyłają na mnie zdziwione ślepia. –No co? Nie było jeszcze czasu na zakupy.
-Zrobię coś u nas. Przygotuj się i zapraszam.
-Mhm. Dobranoc! –szepcze i przekręcam się na bok.
-Marta, musisz coś zjeść. –głos Moniki odbija się od moich uszu z echem.
-Taa. Jutro.
-Wstawaj! –zmienia ton uderzając mnie przy tym poduszkom, na co zrywam się i staję w pozycji polującego drapieżnika. –Oj no chodź!
-Która jest godzina?
-Wpół do drugiej.
-Otóż to! –uśmiecham się tryumfalnie. –Na śniadanie jest  za późno.
-To obiad.
   Ręce opadają. Patrzę na nią z otwartą buzią,  ona po raz kolejny wybucha śmiechem. Tak w ogóle ładnie się śmieje.
-Nie dacie za wygraną prawda?
-Pytanie retoryczne? Idź się przygotować.
-Dobrze mamo. –idę do łazienki.
   Po pół godziny gotowe wychodzimy z mieszkania do loży Kubiaków. Układem nie różniło się od mojego, ale było bardziej urządzone. Może dlatego, że ja je traktuje tylko jak miejsce noclegu?
-Pyszne! –łapię się za brzuch po wchłonięciu całej porcji posiłku. –Dziękuję!
-Nie ma za co! Naród polski byłby nam wdzięczny, że nie umarłaś z przemęczenia i głodu.
-Póki co to ja jestem wam ogromnie wdzięczna! Jak mogę spłacić swój dług?
-A mogłabyś nam urządzić prywatny koncert! –wyrywa się Monika. –Może jednak bardziej mi, bo Misiek raczej nie idzie w tym stylu muzycznym.
-Ej! Dla Marty zrobię wyjątek. –ale on ma ładny uśmiech! Już wiem, skąd „misiek”, bo te takie misiowate dołeczki ma. –Ale i tak nie zmienię upodobań.
-I bardzo dobrze! –śmieję się. –Trzeba w końcu wiedzieć co się lubi, no nie? Co do prywatnego koncertu to za dwa tygodnie zaczynamy próby w Jastrzębiu.
-I teraz to ja będę twoim dłużnikiem… -wzdycha Kubiak.
-Co? –patrzę zdziwiona. –Przecież to ja się chcę odwdzięczyć.
-Ale spełnić największe marzenie Moni… Bezcenne! Może trening JSW? –kiwam przecząco głową. –Nie lubisz siatkówki. Rozumiem!
-Nie, nie… To nie tak! –wzdycham. –Za wcześnie by rozdrapywać rany. Proszę, nie pytajcie!
-Jak chcesz!
   Wchodzę do swojego mieszkania. Zaczyna mnie irytować, że jest takie… Chłodne. Wnętrze, które powinno dawać mi ciepło jest moim najgorszym koszmarem. Straszne! Pukam do drzwi Agaty, jednak tej nie ma w środku.
   Zrezygnowana postanawiam poprosić o pomoc Monikę.
-Hej! –otwiera mi siatkarz. –Jest Monika?
-Mhm. Właź!
   Brunetka majstruje coś przy jednej z szafek.
-Monia… -zaczynam niepewnie. –Mogę cię prosić o pomoc?
-Zawsze. Co byś chciała?
-Byłaś u mnie w mieszkaniu…
-No byłam!
-I wiesz, że wygląda jakbym miała się wyprowadzić jutro.
   Przygląda mi się badawczo, jakby naprawdę oczekiwała jakiś strasznych propozycji. Czego mogłabym chcieć? Przecież nie jestem groźna.
-Bo chodzi o to, że chcę się w końcu tam zaaklimatyzować. Jakieś dodatki, coś w tym stylu.
-I ja mam ci pomóc?
-Mhm. Ja się na tym kompletnie nie znam.
-Dobrze. A mogłybyśmy jutro?
-Tak! –krzyczę szczęśliwa. –O której tylko chcesz!
   Wychodzę na spożywcze zakupy. Nie robię ich za dużo, bo poprawnym stwierdzeniem jest, że ludzie w Afryce głodują. Udaję się już w stronę mojego budynku.
-Co ciekawego u Agaty?
-Siemanos Bartosz! Też ciebie miło widzieć! Nie, jeszcze z nikim jej nie widziałam.
-Skoti! Jak mogłaś pomyśleć… -nie pozwalam jemu dokończyć.
-Znam ciebie przecież!
-Ale masz jej numer?
-Chyba kurde buta! Nie, numeru telefonu nie mam.
-Nieładnie tak kłamać.
-Co? –odwracam się w stronę niezidentyfikowanego osobnika. Mój wzrok zatrzymuje się na jego klatce piersiowej w niewielkiej odległości.
-Michał mówił, że ma pani wpaść na kolacje.
-Ach tak? –unoszę brew. –A mi mówił, że mam uzupełnić lodówkę. –hmm, 1:0 dla mnie panie Bartman!
-A mi kazał po panią zejść jak zobaczył za oknem.
-Ja może już… -odezwał się Bartek, ale kolejny raz nie pozwoliłam jemu skończyć.
-Ani mi się waż! –mój wzrok musiał go przekonać, bo został. –Czego pan ode mnie chce? –splotłam ręce na piersi.
-Nic. Wychodzę z zaproszeniem Kubiego.
-I musi pan jakiś głupi tekst walnąć? Ja rozumiem „Michał panią woła”, „Monika panią zaprasza”, ale ‘wątpię’ w sprawie, o której nie ma pan zielonego pojęcia to nie było zbyt mądre!
-Oho. Marta wrzuć na luz!
-Ani mi się śni! Jeszcze do tego na pani! Czy ja wyglądam tak staro? Pan jest ode mnie starszy, a kurwa do mnie z per pani…
-Marta! Co się dzieje? –Bartek nie daje za wygraną. –Coś jest nie tak. Przecież widzę.
-Spadaj! –odtrącam jego rękę, którą kładzie mi na ramieniu.
-Siatkówka. –wycedził przez zęby. –Znowu przez to przechodzisz? Dlaczego? Mogłaś wyjechać! Marta, to był twój…
-Chcesz jeszcze coś powiedzieć? Wtedy myślałam, że lepiej będzie zostać! Myliłam się! –krzyczę.
   Zdenerwowana wbiegam na piąte piętro w obawie, że do windy wsiądzie jeszcze jakiś siatkarz. Zamykam się w mieszkaniu i zaczynam płakać. Z czasem mój płacz zmienia się w szloch. Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić.
   Nic mnie tak do tej pory nie przerastało jak teraz. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że przegrałam swoje życie, przez jeden błąd.
   Biorę do ręki jedną ze sporego stosu pustych kartek. Nic nie przychodzi mi do głowy. To wszystko jest zbyt trudne.

„Przerastają mnie rzeczy,
Nad którymi miałam panowanie.”

   Podejmując decyzję o zostaniu w Polsce byłam pewna, że to dobry wybór, że nigdy nie będę żałowała takiej drogi.


„Jedna decyzja zaważyła na tym,
Co teraz miałoby sens.”

 
Plącze się w mojej głowie miejsce, w którym byłabym teraz.


„Przez moją głowę przechodzą złe myśli.
Samobójstwo to pewne wyzwolenie.”


   Łapię się za tą głupią łepetynę. Nie! Przestań myśleć negatywnie! Powtarzam sobie. Samobójstwo… Śmierć to żadne rozwiązanie. Co ma powiedzieć dwudziesto dwu letnia dziewczyna, która straciła największe marzenie?


„Okaleczam siebie samą,
Ale tylko od środka,
Moje ciało jest przecież takie samo,
Ale dusza zupełnie obca.”

   Ta kartka nie wyląduje w koszu! Żadna kartka nie ląduje w koszu, bo zawsze coś udaje mi się poskładać z kilku linijek. Tym razem jednak nie podoba mi się kompletnie to co napisałam.
-Przepraszam. –mówię, kiedy drzwi Kubiaków otwiera atakujący. –Niepotrzebnie na pana naskoczyłam.
-Czy ja wyglądam tak staro? –cios poniżej pasa… On mnie naśladuje! –Żartuje. Ale mów do mnie po imieniu.
-Dobrze. Więc zacznijmy od początku. –posyłam niewymuszony uśmiech. –Marta.
-Zbyszek. Zgodzisz się zasiąść przy kolacyjnym stole ze mną i Kubiakami, którzy mówią, że jeszcze za wcześnie, żeby mówić do nich jednym nazwiskiem?
-Uhm.
   Wchodzimy w głąb mieszkania. Jak to brzmi! Do paszczy smoka! Czuję piękny zapach unoszący się w powietrzu. Naprawdę ładnie pachnie… Monika przygląda mi się badawczo, a przyjmujący odciąga Zbigniewa na bok.
-Płakałaś. –bardziej stwierdzenie niż pytanie.
   Kiwam głową, a w oddali słyszę „Coś ty kretynie zrobił?” z kubiakowych ust.
-Michał! Wyluzuj. Wspomnienia mnie dopadły. Pech chciał, że nakrzyczałam na… -waham się przed użyciem imienia atakującego. Zawsze tak mam, kiedy dopiero kogoś poznaje. –Zbyszka.
-Aha. Sory stary, ale oboje wiemy…
-Tak, tak. –odzywa się w końcu Bartman. –Nie skreślaj mnie tak na starcie relacji międzyludzkich.
-Chcę ci tylko przypomnieć, –dodaje po chwili przyjmujący- że Asia na ciebie czeka.
-Spoko!
-Michał! –warknęłam. –Czy ja przypadkiem czegoś nie mówiłam o facetach?
-O związkach tak, o facetach to sobie nie przypominam.
-Nie? –jęk wydał się z moich ust. –A o tym, że są mi nie potrzebni?
-Oj tam, oj tam! –wyszczerzył się i dał mi kuksańca w bok.
-Głupek!
-Wzajemnie!
   Zajadamy się kurczaczkiem, który… JA JEM ZWIERZĄTKO! Nie, nie, nie! Spoglądam po towarzystwie wykrzywiając usta w podkówkę.
-Coś nie tak? –pyta Monika. Kiwam głową.
-Znaczy się dobrze, ale –waham się. –Nie przeszkadzajcie sobie! Jedzcie.
-Dobra, dobra! Co jest? –zamyśla się Michał.
-Nie jem mięsa. –przyznaję niechętnie.
-A wiesz, że mięso jest potrzebne do prawidłowego funkcjonowania organizmu?
-A czy wiesz, że skończyłam dietetykę?
-Nie –spuścił głowę.
-Przestań! –klepię go po ramieniu. -Wiem, że mięso jest potrzebne, ale nie umiem się przełamać!
-To już! –odżył. –Za mamusię!
   I znowu wspomnienia. Dzięki Zbysław! Pierwsza samotna łza spłynęła po moim policzku. 

2 komentarze:

  1. kolejny świetny rozdział:) to Zbyszkowi się oberwało;) Michał i Monika są rewelacyjni:D
    no i chyba większa i nieprzyjemna historia tkwi w Marcie skoro tak zareagowała na słowa Zbyszka w końcówce rozdziału...

    pozdrawiam
    http://niedostepni-dla-siebie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Ten fragment opisujący koncert, bardzo spodobał mi się :)
    Te wspomnienia, to najgorsze co może być. Przeżywanie jakiejś traumy ponownie czasem boli bardziej niż było to za pierwszym razem.
    Bardzo podoba mi się sposób w jakim piszesz :) Oby tak dalej. Pozdrawiam, blueberrysmile :*

    OdpowiedzUsuń