środa, 24 kwietnia 2013

DR! Ósmy koncert!

Złe bądź dobra info... Od tego momentu rozdziały będą rczej pojawiały się w takiej długości :D A... I dopisuje właśnie rozdziały na pozostałe blogi, więc nie mam pojęcia, kiedy pojawi się nowy tutaj!

-------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------



   Ja pierdole! Wiedziałam, że tak będzie! Zbyszek kiedy powiedziałam "Dlaczego wszyscy tylko mnie obwiniacie" od razu się domyślił kto jest powodem pół roku w ośrodku. Może nie robił mu jakiejś krzywdy, bo nie za bardzo miał możliwości, ale doszło między nimi do dyskusji pod siatką, która nie skończyła się na szczęście źle, nawet ukaraniem się nie skończyła. Resovia wygrała gładko, bo zdobyła trzy punkty. Zbyszek wyciągnął mnie na parkiet, ale ja wcale nie miałam ochoty z nimi świętować, dlatego uciekłam szybko do korytarzy, którymi właściwie chodzili tylko zawodnicy.
-Siemka! -podbiegł do mnie Bąkiewicz.
-Hej! -odparłam z bladym uśmiechem.
-Dawno się nie widzieliśmy! Co u ciebie słychać? Kłosu nic nie mówi o was, ale o tym jaka jesteś wspaniała to ciągle nawija! -co?
-Aha. Spytaj się jego. Skoro twój przyjaciel to przecież ci powie, wystarczy spytać. -posłałam jemu ciepły uśmiech.
-Dobra, dobra! Ja lecę!
   Stałam tam oparta o ścianę próbując uformować oddech. Fala bólu przeszła przez całe ciało powodując, że zsunęłam się na ziemie. Podciągnęłam brodę pod kolana i oplotłam je rękami. Do moich oczu po pół roku znowu napłynęły łzy. Jak mogłam jemu nie powiedzieć?
-Marta co się dzieję? -kucnął przy mnie Zbyszek. Nie odpowiedziałam. -Wszystko okay?
   Pokiwałam głową. Powiedział, że musi iść do szatni, a potem zabieramy się do domu. Kolejny raz tylko przytakiwałam, ale cała jego drużyna cieszyła się z wygranej, co za tym idzie nie za bardzo zwrócił na mnie uwagi.
-Jak mogłam być tak głupia? -spytałam siebie ukrywając twarz w dłoniach.
   Słyszałam jak ktoś obok mnie siada i byłam pewna, że to Karol. Tylko dlatego jeszcze nie chciałam podnieść do góry głowy. Poczułam rękę na swoim ramieniu.
-Ciężki dzień? -uwielbiam jego głos. Nie chcę nic mówić, nie chcę patrzeć, za bardzo kocham. -Będzie lepiej.
-Nie będzie.
-Marta, ja nawet nie wiem co powiedzieć. Kocham cię, wiesz?
-Nie mów tak. Nie chcę ci niszczyć życia.
   Wstałam i odeszłam. Po chwili zawróciłam. Przecież nie zrobiłam jednej ważnej rzeczy. Siatkarz wpatrywał się we mnie ze smutkiem w oczach.
-Przepraszam, że o niczym tobie nie powiedziałam. Przepraszam.
-Marta...
-Nie, Karol... Nie chcę znowu mieszać w twoim idealnie poukładanym życiu. Chcę tylko żebyś wiedział, że nie chciałam ukrywać przed tobą prawdy... -wzdycham. -Dlatego powinnambyła ci powiedzieć. -pochylam się nad nim i gładzę policzek ledwo powstrzymując się przed pocałowaniem jego warg. -Żegnaj.
   Odchodzę, a do moich oczu napływają tak bardzo znienawidzone łzy. Zakrywam usta powstrzymując się przed głośnym wciąganiem powietrza do płuc. Od płaczu boli mnie głowa. Opieram się o ścianę na zewnątrz hali. Ludzie przechodzący obok udają, że mnie nie widzą. Siatkarze Resovi też mnie omijają w obawie, że jestem jakąś napaloną fanką. Nikt nie rozpoznaje mnie przez panujący półmrok. Po chwili czuję wibrację w kieszeni.
-Mamy wpaść do Winiara na jakąś zagrychę!
-Zbyszek!
-Proszę cię! Moja drużyna wyjeżdża zawsze po meczach i nie mam czasu na ploteczki -mówi słodkim głosem.- z kumplami.
-Tylko dlatego mogę się zgodzić. -powiedzialam obojętnie.
   W mieszkaniu Winiarkich udało mi się wyblagać żonę Michała o to, by poleciła mi jakiś kąt gdzie mogę odpocząć. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, że pozwoliła mi się położyć w gościnnym, do którego sama mnie również zaprowadziła. Siatkarzy kilku (nie, nie było ich tam wszystkich) marudziło, że mam z nimi zostać (poza Kłosem), ale skutecznie przekonałam ich do tego, że jak będę zmeczona to i tak nie będzie można ze mną wdać się w jakąkolwiek rozmowę. Położyłam się na łóżku i szybko przeniosłam do krainy panowania Morfeusza.
   Przebudziła mnie tylko wymiana zdań między Bartmanem i Kłosem, jednak nie dosłyszałam o czym rozmawiali. Być może dlatego, że powieki przegrały ze zmęczeniem.
-Hej, mała! Jedziemy. -budzi mnie Zbych.
-Spadaj!
-Nie no! Z kim ja żyje! Kłosu! Weź ją obudź.
-Co?! Nie! -wstałam jak poparzona. -Nie zawracajcie sobie mną głowy!
   Do pokoju po chwili wpada środkowy, a Zbyszek wybucha niepohamowanym śmiechem i wychodzi machając na nas ręką. Przecieram zmęczone oczy i wychodzę z pokoju nawet nie spoglądając na Karola.

niedziela, 21 kwietnia 2013

DR! Siódmy koncert!

 Zaczynamy mieszać? Nie wszystko może się układać, właściwie jak to może być u mnie - nic nie może się układać! To, że jestem ostro pierdolnięta pewnie już wiecie...  Resovia wygrała, ja wygrałam sama ze sobą i powiem wam, że jest mi z tym super!

-----------------------------
-----------------------------

   Kwiecień. Tak na prawdę dopiero teraz za oknami można dostrzec pierwsze oznaki wiosny. A w moim sercu? W moim sercu wiosna, budząca się do życia, świeża, nowa, zupełnie inna niż wszystkie wiosny. W prawej ręce trzymam kubek z herbatą i siedzę na parapecie w kuchni. Do moich uszu dochodzi dźwięk strumieni wody. To pierwsza raz kiedy mamy możliwość spędzenia ze sobą blisko tygodnia.
-O czym myślisz? -spytał obejmując mnie w ramionach i całując w skroń.
   Dopiero teraz mogę się przyznać, że na prawdę się zakochałam. To nie jest kwestia braku czyjejś bliskości. Ja się zakochałam! Chyba pierwszy raz w życiu, a może ja to po prostu postrzegam jako pierwszy raz?
-O.. Nas. -spojrzałam w jego oczy.
-Kocham cię! -wyszeptał. Pierwszy raz!
-Ja ciebie też.
   Powoli podniosłam się ze swojego dotychczasowego miejsca. Nie byłam przyzwyczajona do miłości, a dobry Bóg zesłał na mnie nagle Karola - zdezorganizowanego faceta, który gubił się we wszystkim, albo po prostu udawał przy mnie, że potrzebuje w niektórych rzeczach pomocy. Tak było w przypadku gotowania. Kłos plątał się nieporadnie między garnkami i jestem pewna, że gdyby nie ja to nawet makaron byłby w stanie nie do zjedzenia.
-Karolku, wiesz że makaron należałoby od czasu do czasu przemieszać? -głośno westchnęłam. -Wiesz, nie żeby sterczeć nad nim cały czas, ale...
-Co ja bym bez ciebie zrobił? -zabrał się za magiczną czynność. Tak! Właśnie tak można w jego przypadku nazwać zwykłe mieszanie makaronu.
   Posłał mi jeszcze całusa w powietrzu po czym wrócił do "gotowania". No a co ja mogę zrobić jak się chłopak upiera, że zrobi dla mnie obiad? Mogę być tylko wdzięczna, że się stara. Najlepszym dowodem jest chyba to, że robi rzeczy, których żaden inny facet nie robi. O! Na przykład sprząta, ale chodzi mi o to, że jak jest tylko troszkę nie okay, a nie jak burdel jak z Jastrzębia do Londynu.
   Dzwonek do drzwi wybudza mnie z wszelkich rozmyślań. Leniwym krokiem podchodzę do drzwi. Już z daleka krzyczę wiedząc kto jest za nimi. Dziś właśnie ma się zjawić u mnie znany mechanik (czytaj: Bartosz Marciniak) i znany siatkarz (czytaj: Michał Bąkiewicz, którego można z latarką szukać. Swoją drogą ciekawe dlaczego Karol właśnie na latarkę wskazał? O rzesz ty! Że lampa?)
-Hej! Zapraszam do środka! -mówię do przyjmującego.
-Wow! To się Kłosu ustawił! -przygląda się mi i oboje wybuchamy głośnym śmiechem.
-Cholera! -biegnę do kuchni.
-Karol! -chichoczę. -Odstaw to na kuchenkę! Błagam! Nie podsmażaj cebuli bez niczego. Odrobina margaryny, mały ogień, co jakiś czas przemieszać aż się zrobi na szklisty kolor.
-Kochanie! -przymila się do mnie.
-Widzę, idź do kolegi, a ja spróbuje to uratować. -wybucham głośnym śmiechem widząc jego minę.
-Strasznie, bardzo mocno cię kocham!
-I tak to za ciebie zrobię, to czego się przymilasz? -mówię pod nosem.
-Co? -krzyczy. -O co ci chodzi?
-Karol... Żartuje.
   I tak właśnie wybucha kłótnia numer jeden. Przez cały obiad z przyjaciółmi śmiejemy się, zachowujemy się w miarę normalnie co jakiś czas mierząc się tylko lodowatym spojrzeniem. Kiedy tylko nasi przyjaciele opuszczają ściany mojego mieszkania środkowy wierci mi dziurę w brzuchu karcąc mnie za nieodpowiednią reakcje na jego wyznanie.
-Boże! Uczepiłeś się tak tego, że zażartowałam?
-Tak! Głupia jesteś? Ja ci miłość wyznaje, a ty mi wyskakujesz jakbym cię jakoś wykorzystać chciał czy coś! -krzyczy.
-Kłos nie będziesz się do mnie takim tonem zwracał!
-Jak sobie księżniczka życzy! To może jeszcze księżniczce łóżeczko przynieść, bo nie daj Bóg się zmęczy!
-Do cholery o co tobie chodzi?
-O gówno! Nie jesteś pępkiem świata, żeby dookoła ciebie latać!
   Wkurzam się i nie wiem, w którym momencie uderzam otwartą dłonią w jego policzek. Do moich oczu napływają łzy w momencie, kiedy przyciąga mnie do siebie za kark i przygląda się moim tęczówką opierając swoje czoło o moje.
-Nikt ci nie karze tutaj być. -czuję, jak po policzkach spływają mi gorzkie krople.
   Co on sobie pomyślał? Nigdy nie uważałam się za wielką gwiazdę, albo coś w tym stylu, a on mi nagle z takim tekstem wyjeżdża.
-Lepiej, żebyś poszedł. -mówię odwracając twarz kiedy chce mnie pocałować. -Łatwiej byłoby gdybyśmy się w ogóle nie spotkali.
-Marta... -ciężko oddycha. -Ja nie chciałem. Nie myślałem....
-Idź stąd. Daj mi czas. -opadam na kanapę.
   Wiem, że go kocham, ale nie wiem, co on do mnie czuje. Jest mi przykro, że tak zareagował na zwykłe przekomarzanie się... Znaczy tylko z mojej strony, bo on uważa, że się naśmiewam z jego uczucia do mnie! Idiota!
-Zadzwoń, proszę. -opuszcza mieszkanie.

   A co ja robie? Nie umiem przez to przejść. Jest mi ciężko. Nie chcę kolejny raz cierpieć. Łapię za butelkę i wypijam ją jak najszybciej się da. Czuję pulsującą w moich skroniach wódkę. Następny jest szampan, dwie butelki wina i kilka piw.

   Wiem, że schodzę po schodach, ale za bardzo nie wiem w jakim celu. Potykam się o własne nogi i śmieję się głośno przytulając stopy stojącego nade mną mężczyzny. Swoją drogą nigdy nie spotkałam faceta w butach na obcasach. A! I jeszcze coś tam była.... Jak to się nazywa? Wzięłam niewielką torebkę foliową do ręki i wciągnęłam biały proszek nosem. Boże! Po co mi cukier? A, bo ja narkomanką jestem! No nie tym razem niestety nie mam niczego pod ręką. Dupa mnie boli, bo uderzam o kąt skrzynki na listy. Pieprzona wrzyna mi się w pośladek drąc moje spodnie. Wkurzam się i kopię w jej stopkę. Cholerna! Wybiegam do sklepu po zakupy, ale czy ja coś kupuje? Nie wiem. Film urywa mi się w tym momencie.




   Jasne promienie przywracają mnie do życia. Czuję dotyk czyjejś dłoni na mojej. Widzę przed sobą jego twarz. Czy ja do cholery nie mogę mieć w snach pierdolniętego konia Rafała i dumnie sobie dumać?
-Kotek, przepraszam.
   Unosi mój podbródek ku górze. Ej, gdzie ja jestem? Co się tutaj wyrabia?
-Pacjentka jest osłabiona. Wie pan, że dopiero za pół roku będzie mógł pan ją zobaczyć? Proszę się pożegnać.
    Za pół roku? Cholera co się tutaj dzieje? Łzy napływają mi do oczu. Nie umiem ich pohamować, znowu! Do kurwy nędzy, dlaczego ja znowu ryczę?! Miałam być silna!
-Będę czekał. -mówił gładząc mnie po włosach.
-Na co? Karol, co się tu dzieje?
-Ty nic nie pamiętasz? -dziwi się. -Kotek. Upiłaś się. Nie wiem dlaczego, ale mówią, że musisz znowu -podkreśla- trafić do ośrodka, oni ci pomogą. -mówi i z jego oczu też wydostają się łzy. -Wtedy... Ja na prawdę nie chciałem cię zranić. Wiem, że trochę czasu minęło, ale bałem się, że cię strace.
-Trochę czasu? -dziwię się.
-Zapadłaś w śpiączkę alkoholową... Było... Kochanie, tak się bałem, że ciebie stracę!
-Który dzisiaj? -pytam przez łzy.
-Trzeci maja. Ponad trzy tygodnie. Kochanie, oni nie pozwolą mi ciebie widzieć przez pół roku.
-Wiesz, że leczenie trwa dłużej?
-Marta, przetrwamy.
-Pół roku bez siebie? Jak ty to sobie wyobrażasz? Nie przechodzę przez to pierwszy raz! Nie będziesz mnie widział, nie będziesz słyszał, aż w końcu zapomnisz! -mówię czując jak moje serce uderza o ziemię powodując ogromny huk.
-Jak to przechodziłaś przez to? -ma spokojny głos.
-Mówiłeś, że szukałeś o mnie informacji w internecie. Nie znalazłeś nic o tym, że ćpałam?
-Myślałem, że to tylko plotki!
-Nie, Karol to żadne plotki.
   Wyszedł. Ja wierzyłam, że mogę z nim ułożyć sobie życie. Wiedziałam, że kiedy się kogoś okłamuje to związek nie ma szansy na przetrwanie, ale byłam pewna, że on o wszystkim wie. Dlaczego to mi się zawsze cały świat wali? Miało być dobrze, ale zawsze coś musi chuj strzelić!



18.06
    Psycholog mówi, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale przecież nic nie zmierza w dobrym kierunku! Chciałabym się nie wybudzić z tej pieprzonej śpiączki! Jedyne co tutaj mogę to wysyłać listy! Do tego zachęca mnie też ten pierdolony psycholog. Ja nie chcę. Wolę umrzeć. Chciałabym wyjaśnić wszystko Kłosowi, ale nie mam zamiaru mieszać w jego życiu. Być może już spotkał dziewczynę, która jest "normalna". Za tydzień obchodzili byśmy cztery miesiące razem. Kocham go i nawet lecząc się z nałogu nie umiem wyleczyć się z miłości.




25.08
   Pół roku. Tyle miałby nasz związek. Dokładnie dziś ryczę w poduszkę. Idę na zajęcia indywidualne z psychologiem, ale potem zostaję przez niego wysłana na terapię grupową. Mówi, że jestem na nią gotowa. Na nic nie jestem gotowa, oprócz śmierci!


12.09
   Odwiedziny. Można tak powiedzieć... Właściwie to tak forma terapii. Pozwolą nam się z kimś spotkać. Mój zespół nie chce, żeby ktokolwiek kojarzył ich z ośrodkiem, dlatego żadne z nich nie przyjdzie, Bartek nie może, Zbyszek i Kubiaki pojechali razem do Warszawy i to ja nie pozwoliłam im do mnie przyjechać, bo teraz tylko mogli odpocząć i ani mi się śniło im tego odbierać, ale poprosili, żebym chociaż Aście pozwoliła wpaść. Karola nawet nie poinformowałam.
-Hej mała! -takimi słowami przywitała mnie moja blondyna.
-Tęskniłam. -tym razem nie płaczę. Wzrusza mnie, ale nie płaczę.
-My wszyscy tęsknimy. Chłopacy błagają, żebym cię od nich wyściskała i nie mogą się doczekać aż cię zobaczą.
-Mhm.
-Karol... 
-Nie chcę o nim rozmawiam... Tęsknie za nim, bo go kocham.
-On...
-Proszę! -mówię i wiem, że tylko sekund brakuję, by moje oczy znowu się zaszkliły.
-On ciebie też kocha.
   Rozmawiałyśmy jeszcze chwile, ale widzenie dwadzieścia minut, to nie jest odpowiednie na nasze długie pogaduchy. Tak strasznie mi ich wszystkich brakuje!


12.11
   Z ośrodka odbiera mnie Zbyszek. Milczymy przez całą drogę. Jest mi przykro. Widzę, że wszystko niszczę, ale chyba nie umiem inaczej. Jestem egoistką? Zawsze liczą się moje uczucia? Znowu jestem w centrum?
-Zbyszek, ja przepraszam!
-Nie rób więcej nam takich rzeczy.
-Wiem.
-Kochamy cię, kochamy! Dlaczego to zrobiłaś? Wiesz, że zawsze mogłaś do mnie przyjść!
-Zbyszek, ja nie wiem dlaczego.
-Do cholery! Marta nie rób nam tego nigdy więcej!
-Nie będę.
-Jedziesz do nas.
-Co? -przeraziłam się. -Gdzie jadę?
-Do mnie i Aśki.
-Nie ufacie mi. -stwierdziłam. -Nie ufacie.
-Dziwisz się? Jesteś w trakcie leczenia, które potrwa jeszcze ponad rok. Proszę cię nie rób afer!
-Dobrze... Mogłabym jeszcze spakować moje rzeczy?
-Asia wszystko spakowała?
-Jakim cudem?
-Może wiesz, jak zalałaś się w trupa to nie zakluczyłaś mieszkania? -powiedział z pretensją w głosie.
-Ja na prawdę tego żałuje.
-Bardzo dobrze! -fuknął.


08.12
-Mała idziesz dzisiaj ze mną na mesz.
-Co? Nigdzie nie idę. -odparłam spokojnie.
-Musisz w końcu wyjść do ludzi. Ten twój lekarz kazał cię gdzieś z domu wyciągnąć.
-I oczywiście nie mam nic do gadania...
-Gdybyś prędzej myślała, to mogłabyś robić co chcesz.
-Gdybyś prędzej myślała? Dlaczego wszyscy tylko mnie obwiniacie?! Mnie! Myślisz, że to tylko moja wina?! Tak, jestem słaba, ale to nie jest tak, że wypiłam, bo musiałam, bo było mi to potrzebne! Byłam wkurwiona i wzięłam tę cholerną butelkę! Potem były następne! Myślisz, że zaczęłam pić, bo mi paznokieć się złamał?
-Dosyć! Przepraszam. Choć.
   Co z tego, że mecz odbywa się w Bełchatowie. Co z tego, że cała drużyna jedzie autokarem jak się należy. Ten idiota jedzie ze mną autem chcąc mieć mnie pod kontrolą. Ja i tak wiedziałam, że będzie dla mnie trudne oglądać po siedmiu miesiącach kogoś, kogo tak bardzo kocham, a ta miłość boli....

  

piątek, 19 kwietnia 2013

DR! Szósty koncert!

Tak, tak... Znowu ja. Doskonale sobie zdeję sprawę z tego, że przynudzam... Przepraszam! :( Wgl już nieraz mam ochotę rzucić to w cholerę!



------------------------------------
------------------------------------





-Jesteś! -wita mnie Asia w sylwestrowe popołudnie. -Ignaczakowie już są.
-Ile nas będzie? -pytam z przerażeniem w oczach.
-Nie dużo. My, Monia z Miśkiem, Igła z żoną, Kłos z Gosią.
-Aha. Bałam się, że czasem cała banda... Tłumy ludzi!
-Nie no! Co ty! Iwona, Krzysiu -mówi do małżeństwa. -poznajcie Martę. A ty Tusia poznaj Ignaczaków.
-Bardzo mi miło!
-Nam też!
-Marta! -w progu zjawia się Zbysiu. -Tęskniłem za tobą! -mocno mnie przytula.
-Nie zapędzaj się! -Aśka uderza go na żarty w ramię. -Wiesz, że ona za takim idiotą nie tęskni!
-Ja tam za wami zawsze tęsknie! -obejmuję parę. -Moi idioci kochani!
-Hahaha! No widzisz kochanie? -śmieje się atakujący.
-Widzę, widzę.
   Dzwonek do drzwi. Batman biegnie na złamanie karku, a po chwili znajdują się już pozostali goście. Czy imprezujemy? Właściwie to nie wiem. Najpierw wygłupialiśmy się, potem piliśmy, graliśmy w grę no tą... Trzeba nogi i ręce na odpowiednim kółku postawić i pierwsza odpadłam robiąc focha na Kłosa, który mnie popchnął. Usiadłam na kanapie krzyżując ręce, ale reszta wybuchła śmiechem i też nie wytrzymałam, a potem zaczęliśmy oglądać Sylwester w telewizji popijając alkohole i tak mi się jakoś wieczór urwał... Przed północą. Tak, wiem. Przypał.
-Będę rzygała! -walę pięścią w zamknięte drzwi toalety.
-Już, już! -wybiega z łazienki środkowy pospiesznie zamykając rozporek swoich jeansów. -Wszystko okay? -pyta unosząc moje włosy do góry.
-Jak najbardziej! -prycham.
-Przestań.
-Nie mo... -nie zdążyłam nic powiedzieć wyrzucając wszystko z siebie.
-Nieźle się zaprawiłaś.
-Ja? -udaję zaskoczoną. -Przecież nie, wcale! Kto wlewał we mnie tyle wódki?
-Ja! -uśmiecha się cwaniacko.
-I ciągle się focham za oszukiwanie w grze!
-Czyli tylko Gośka jest zadowolona z imprezy.
-A ty nie?
-Upiłem cię i jesteś na mnie zła... Reszta też w nienajlepszym stanie, a Gosia i ja byliśmy w dobrym. Jednak ty mi nie wybaczysz. -robi minę niewiniątka. Szczerze to nic z jego wypowiedzi nie zrozumiałam.
-Mogę wziąć prysznic? -niech będzie zawiedziony. Trudno. -Wyjdź bo chcę się umyć!
-Nie chcesz pomocy? -uśmiecha się cwaniacko.
-Kłos idioto, twoja dziewczyna leży w pobliżu, a ty mnie namawiasz do złych rzeczy!
-Pff. -o co mu chodzi? -Ja nie mam dziewczyny!
-Co ty pieprzysz? Weź stąd wypierdalaj bo bzdury gadasz!
   Trzasnęłam drzwiami lekko go za nie wypychając.
-Martusia! Otwórz!
   Wywracam oczami pozwalając kolejnemu strumieniowi wody spłynąć po moim ciele. Środkowy nie daje za wygraną prosząc mnie o wpuszczenie do pomieszczenia. Oczywiście wiedziałam, że jest to spowodowane tylko i wyłącznie ilością spożytego alkoholu, ale on przecież nie pił - jasne, jasne!
   Wyszłam z pomieszczenia pozostawiając wilgotne ślady na podłodze. W kuchni od razu pochłonęłam małą butelkę wody. Po chwili poczułam czyjeś dłonie spoczywające na moich biodrach. Gwałtownie się odwróciłam.
-Karol... Idioto! -wyartykułowałam i spojrzałam w jego oczy. -Zabieraj te łapska! -powiedziałam, kiedy objął moją twarz.
-Nie.
-Idź do Gosi.
-Nie ma jej. -wzruszył ramionami. -I nigdy więcej nie będzie.
-Ogarnij się. -szepnęłam, kiedy brakowało mi oddechu.
-Martunia...
-Nie! Karol! -powiedziałam nieco głośniej. -Zabierz ręce!
-Jak sobie życzysz. -powiedział z obojętnością w głosie.
   Cały dzień był jakiś taki dziwny. Ogólnie to wieczorem miałam się zbierać. Jak tylko było to możliwe unikałam środkowego, a on jak na złość co chwila na mnie wpadał. W końcu nie wytrzymałam i kiedy wszyscy poszli na spacer stanęłam przed Kłosem.
-O co ci chodzi?
-O nic. -no tak. Jak mogłam się nie domyślić? Obojętność.
-Kłos do cholery! Wkurwiasz mnie. -prychnął jakby... Rozbawiony?
-Wiesz co... -zbliżył się do mnie. -Właściwie to o ciebie mi chodzi. -musnął kąt moich ust.
   Odepchnęłam go od siebie, a ten znowu prychnął, tylko że niezadowolony. Wzięłam swoje rzeczy i opuściłam mieszkanie. Byłam wściekła! Kurde no! Znamy się od października! Właśnie się styczeń zaczyna. Ja się nie zgadzam! Po drodze napisałam jeszcze wiadomość do Michalskiej, że muszę już wracać do Jastrzębia. Oczywiście w odpowiedzi dostałam smutną minkę, no ale ze Skrzatem nie mam zamiaru przebywać tym bardziej na osobności.

   Styczeń jest potwornie zimny! Ba! W grudniu nie było takich mrozów! Karol dobijał się do mnie kilkanaście razy dziennie, raz nawet miałam nawet sto dwanaście nieodebranych połączeń od siatkarza. Zaczynałam żałować, że miał mój numer. Najgorsze było to, że ja go jemu nie podawałam. Musiał zdobyć od któregoś z moich przyjaciół.
   Dzisiaj pakuję się na tydzień we Włoszech. Nie mam pojęcia jaka jest tam pogoda. Rozbawiona spoglądam na własną torbę. Wzięłam nawet zimową kurtkę. Dobra, zaczynam od nowa.
   Średnia piętnaście stopni na dzień. Nie no ja zwariuję czyli takie letnie, ale trochę bardziej ciepłe. Pakuję się od początku.
-Jutro wyjeżdżasz? -pyta Bartek w progu mojego domostwa. -Opijamy?
-Nie głupku! Znaczy lecę, ale nie opijamy.
-No tak! -mówi speszony. -Kocham cię Mała!
-No ja ciebie też!
   Zobaczyłam za plecami Agatę, która wkurzona wsiadła do windy. Bartek też się odwrócił.
-Tej co? -spytał rozbawiony.
-Chyba wpadłeś jej w oko. Bogowie! Marciniak, co te baby w tobie widzą?
-Ja tam nie wiem, czego ty we mnie nie dostrzegasz!
-Ja? Jesteś najlepszym bratem na ziemi!
-Mała, właściwie to chciałem się tylko z tobą pożegnać. Kiedy wracacie?
-Za tydzień! -ukazałam rządek ząbków. -Będziesz tęsknił?
-No jasne! Lecę. -i tyle go widziałam.
   Zamknęłam drzwi, ale po chwili usłyszałam dzwonek. Odwróciłam się. W progu zobaczyłam Kłosa.
-To twój facet? -spytał na wejściu. W jego oczach dostrzegłam ogniki złości. -Martuś... -położył dłoń na moim policzku. -Czy to twój chłopak?
-Nie. -odpowiedziałam oschle. -Ani ten, ani żaden inny. Ani ty! -dodałam kiedy chciał coś powiedzieć.
   Przysunął się do mnie i delikatnie musnął moje wargi. Nie reagowałam, na co bardziej stanowczo mnie pocałował, a ja głupia się zatopiłam w jego ustach.
-Kłos... My... Proszę... Nie... -dukałam między pocałunkami, kiedy kierowaliśmy się w stronę mojej sypialni. Odepchnęłam go od siebie. -Przestań!
-Tuśka! -przytulił mnie lokując swój podbródek na mojej głowie. -Już przestaję. -powiedział spokojnie. -Szleję za tobą maleńka. -wyszeptał gładząc mnie po plecach.
-Mhm. -tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
   Szybko opuścił moje mieszkanie zostawiając mnie na środku korytarza z bałaganem w głowie. Przypatrywałam się swojemu odbiciu w lustrze, które wisiało obok drzwi i zastanawiałam się dlaczego odwzajemniałam ten gest. Potrzebuję kogoś, czy może się zakochałam? Lekko oszołomiona sytuacją z przed kilku minut zakluczyłam drzwi i wróciłam do pakowania.


-Ziemia! -wrzasnęłam na całe lotnisko, kiedy znaleźliśmy się na nogach.
   Chłopacy ryknęli śmiechem, a dziewczyny wywróciły oczami nie rozumiejąc co po tych dwóch latach od naszego wielkiego sukcesu bawi ich w mojej panice co do tego środka lokomocji.
-No brawo geniuszu! -poczochrał mnie po włosach Raszu.
-Bardzo śmieszne! -fuknęłam.
-Oj tam, oj tam!
    Fani - niesamowici! Atmosfera nie do opisania! Wylałam z siebie siódme poty skacząc po scenie i drąc się. Tydzień w (pięknej) Italii uważam za absolutnie udany!


    No to pora wracać do kraju! Pełna pozytywnych emocji wsiadam na pokład przeklętego samolotu. Podróż minęła na szczęście spokojnie. Z lotniska odebrała mnie Monika. W moim mieszkaniu oczywiście rzuciłam się bez zastanowienia na łóżko. Tylko tego trzeba mi było.
   Obudziłam się dziwnie szczęśliwa i próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć, żeby wiedzieć skąd u mnie ten zaciesz. Mój sen...
   Widzę moją dłoń splecioną z Twoimi palcami. Uśmiecham się, a Ty spontanicznie przyciągasz mnie do siebie. Czuję się taka bezpieczna w Twoich ramionach.
-Mamo! -podbiega do mnie mały smyk o ciemnych loczkach. -Tatuś! -rzuca się w ramiona mojego ukochanego, a ja chcę spojrzeć na twarz mężczyzny. 
   Budzę się.

-Karol! -mówię kiedy odbiera połączenie. -Chyba musimy porozmawiać.
-Kiedy? -pyta. Wiem, że unosi jedną brew ku górze. Bogowie! Czy ja się na prawdę zakochałam?
-Jak tylko możesz to wpadnij do mnie!
-Będę wieczorem.
-Do zobaczenia! -chcę się rozłączyć, jednak mam pewien niedosyt. Siatkarz zaczyna się śmiać. -Co jest?
-Dlaczego nie nacisnęłaś czerwonej słuchawki? -spytał rozbawiony.
-Myślałam, że się pożegnasz. -kłamię.
-Ja ciebie też! -to on naciska ten pieprzony klawisz.
   Cały dzień krzątam się bez celu po mieszkaniu, wpadam do Kubiaków na ploty, potem uzupełniam lodówkę. Strasznie boję się tego spotkania. Mam mieszane uczucia, ale tak na prawdę chyba nie chcę zmian w moim życiu. Do cholery! To i tak już za daleko zaszło.
-Hej! -posyła mi swój firmowy uśmiech, po czym zamyka moje usta w namiętnym pocałunku. Nie umiem się oderwać.
-Mieliśmy porozmawiać. -mówię kiedy rozłączamy nasze wargi.

"Jesteś moim obłędem."

-Wiem. Ale najpierw... -znów namiętnie mnie całuje.

"Topię się w tobie,
a ty toniesz we mnie."

-Karol! -śmieję się i patrzę w jego oczy. -Musimy porozmawiać.
-Już, już! -też zaczyna się śmiać.
   Ej... On mi niszczy moją harmonię. Chyba się w nim na prawdę zakochałam. Nie! Tasania się nie zakochuje! Tasania nie zna słowa miłość! Ale z drugiej strony ja na prawdę się rozpływam przy nim. Siadamy w salonie.
-Marta, ja wiem, że znamy się zaledwie trzy miesiące...
-Dwa i pół! -przeszyłam go wzrokiem ze złością.
-Dwa i pół. Zaraz początek lutego i będą trzy. -kontynuował. -Ale ja ciebie uwielbiam.
-Karol.. -jęknęłam.
-Daj mi skończyć. Proszę! -przytaknęłam tylko głową. -Od kiedy ciebie spotkałem między mną i Gośką było coraz gorzej. Może to głupie, ale oglądałem twoje wywiady, czytałem je i koncerty, zdjęć szukałem. W Sylwestra, kiedy wszyscy byliśmy lekko wstawieni -spojrzał na mnie. -No w sumie ty już odleciałaś. Małgosia -westchnął głęboko. -Powiedziała, że nigdy mnie nie kochała i że ma kogoś.
-Przykro mi. -powiedziałam dotykając palcami jego policzka, ale on wcale nie był smutny. Czule pocałował mnie skroń.
-A ja jej powiedziałem, że chyba się zakochałem... I że nigdy nie czułem do niej tego co czuję do ciebie. -spojrzał w moje oczy. -Że jesteś jedyną osobą, w którą mogę się gapić jak w obrazek. 
   Zapadła między nami cisza. Nie była wcale niezręczna. Powoli przesunął dłonią po moich plecach, a mnie przeszył przyjemny dreszczyk. A tę chwilę szlak trafił razem z dzwonkiem do drzwi!
-Mała masz może jakiś śrubokręt? -zapytał Kubiak.
-Choć. -pociągnęłam go za sobą i wyciągnęłam z szafki skrzynkę. -Bierz co chcesz.
-Potrzebuję tylko tego! -zabrał coś tam. Nie znam się na tym. -Mogę rano przynieść?
-Możesz w ogóle nie przynosić! -podniosłam lekko głos. -Sorki. Troszkę przeszkadzasz. -jak na zawołanie obok znalazł się środkowy. Kubi spojrzał na nas zdezorientowany.
-Spoko. -zaśmiał się. -Miłej zabawy!
-Kubiak! Rozmawiamy!
-Dobrze, dobrze. Przykro mi, że przeszkodziłem.
-Idź mi, bo jak ci zaraz...
-Już idę no!
   Zaczęliśmy śmiać się z Karolem jak idioci. Po chwili przysunął się tylko muskając moje czoło.
-Mieszasz mi w głowie. -uśmiechnęłam się do siebie, a potem przywarłam wargami do jego ust. -Ale zaczyna mi się to podobać. -wyszeptałam.
-Mi się ty podobasz. -puścił do mnie oczko cwaniacko się uśmiechają.
-Skończ. -ukryłam twarz w dłoniach. -Błagam! 
-Dlaczego tak robisz?
-Bo jeszcze wczoraj szłam w zaparte, że nigdy z nikim się nie będę spotykała.
-Nie chciałem niszczyć twoich planów. -wzruszył ramionami, a ja się zaśmiałam.
-Mnie tam się podoba. -uśmiechnęłam się buńczucznie.
-Tusia -przerwał ciszę Karol -muszę jechać.
-Uważaj na siebie! 
-Będę!
   Po chwili znowu połączyliśmy się w przepięknym geście miłości. Miłość - to brzmi zbyt poważnie! Szalejemy za sobą. Ale czy to miłość?
-Do zobaczenia.
   Spojrzał na mnie jeszcze przed wyjściem. Nie panowałam nad swoim ciałem i miałam ochotę na niego wskoczyć, ale tylko złożyłam usta w linijkę i zacisnęłam powieki próbując się powstrzymać. Udało się!
   
"Ogniki w twoich oczach
Są dla mnie rażące.
Oddech mój przyspiesza,
Gdy twój wzrok jest na mnie."


   Zwlekłam się leniwie z łóżka. Początek marca. Oficjalnie jeszcze nikomu się nie przyznaliśmy, ale Michał co chwilę sypał docinkami, Zbyszek wiedział ode mnie przez co wiedziała i Asia, a tak na prawdę Kubiaki tylko się domyślali.
   Jak mi się żyło z Karolem? Powiedzmy, że dobrze. Przyzwyczailiśmy się, że mało mamy czasu oboje. Dzisiaj jechałam na koncert do Poznania, a potem Katowice. Tu pojawia się to co dobre! Skra gra z Częstochową właśnie w Katowicach! I są dzień po moim koncercie, dlatego nie od razu wrócę do Jastrzębia.


   Mecz zwycięski dla Skrzatów. Zakończył się 3:1. Karol grał właściwie tylko w dwóch ostatnich setach - trzecim (wszedł przy stanie 26:25 dla rywala) i ostatni decydujący spędził cały na parkiecie. Dumna skierowałam się do hotelu.
-Co robisz? -spytał kiedy odebrałam połączenie.
-Idę pod prysznic!
-Wow! Zaraz będę! -zaśmiałam się.
-Karolek! To drugi koniec miasta.
-Jak ja jestem przed budynkiem już!
-Wariat! -śmiałam się. -Ja na prawdę się z tobą spotykam?
-No! 
-Czekam.
   Po kilku minutach siatkarz siedział już przytulając mnie do siebie na hotelowym łóżku. Rozmawialiśmy. Chcieliśmy w końcu poznać swoich najbliższych znajomych. On mojego Bartka, a ja jego Michała, bo jak to powiedział: "Takiego przyjaciela z latarką szukać" - czyli nowoczesne powiedzonko. Oczywiście nie obyło się bez przesłuchania na temat Marciniaka. Po wszelkich zapewnieniach, że to dla mnie najlepszy brat środkowy rozpromienił się.

czwartek, 18 kwietnia 2013

DR! Piąty koncert!


Nie zaliczę roku, bo ciągle piszę :( Ten rozdział jako jedyny mi się podoba z tych dodanych! Jupi! Dziękuję za komentarze i czekam na więcej :D Nesce dziękuję też za dostarczanie nowych piosenek, a Kaśce za inspiracje, którą jej daje! To jest takie aww kiedy ma się takich kawowych szaleńców! I jeszcze prawie dzisiaj przypadkiem utraciłam ten rozdział ;)


------------------------------------
MUZYKA --> Nirvana - About A Girl
------------------------------------






-Przepraszam! -wyszeptałam
   Odsunęłam krzesło od stołu. Oni naprawdę uznają mnie za wariatkę, bo w końcu kogo w jeden dzień widzi się tyle razy płaczącego.
-Dobra Marta… -widzę minę Michała, który jest naprawdę w ciężkim szoku. –Ja wiem, że jest coś nie tak, ale uwierz, że jak się wygadasz, to będzie ci lepiej.
-Nic nie będzie lepiej. –mówię pewnie. –To, czy się wygadam czy nie nic nie zmieni, bo jest już za późno.
-Mała… -ręka Moniki gładzi moje włosy. –Na nic nie jest za późno. Dopóki jesteś wszystko możesz zmienić.
-Nie przywrócisz życia bliskim.
-To prawda, ale masz nas. My ci pomożemy. –teraz to Michał wypowiada te słowa pewnie, kiedy mój głos załamuje się.
-Ja… Ja… -przygryzam dolną wargę. –Muszę już iść.
   Został mi krok do drzwi. Gdy wychodziłam z kubikowego mieszkania nastała tam cisza, a trójka patrzyła tylko po sobie zdziwiona. Kolejny raz dzisiaj siadam nad kartką. Szybko pojawiają się na niej czarne krople. Łzy zmieszane z tuszem do rzęs.

„Mój błąd, nic więcej.
Serce krwawi,
Boli mnie każdy dzień.”

   Słyszę pukanie do drzwi. Niepewnie zbliżam kroki, a potem spoglądam przez judasza. Agata. Nie mogę zakluczyć drzwi, bo wiedziałaby, że jej unikam. To nie tak! Nie chcę nikogo widzieć! Odeszła. Dzięki Bogu nie na zawsze. Nie jest tak, że całkowicie obwiniam się za śmierć rodziny… Przecież to nie tak! Ale ciągle wydaje mi się, że to przeze mnie.

   Jest grudzień. Dzień przed wigilią. Wyjeżdżamy z rodzicami do Gdańska, do rodziców mamy. Siedzę z tyłu razem z moją ośmioletnią siostrą. Mała zawsze była taka słodka. Blond loczki opadały jej na oliwkową twarz. Delikatnymi łapkami zakładała je za ucho.
   Nie pamiętam o co zaczęłyśmy się kłócić. Rodzice odwrócili się w naszą stronę chcąc nas uspokoić. Tata nie zauważył samochodu stojącego na poboczu. W ostatnim momencie próbował go wyminąć. Było ślisko. Nasze auto zahaczyło o to, na awaryjnych, potem od strony Julki uderzyło w drzewo i dachowało. Pamiętam krzyk mamy, po czym nastąpiła głucha cisza, w której dało się usłyszeć tylko mój płacz.

„I tylko w otchłani
Krzyk, a potem nie ma nic.”

   Nie mogłam odpiąć pasa, który bezczelnie wbijał się z moją skórę pozostawiając na niej czerwone ślady. Słyszałam dźwięk syren. Słyszałam dźwięk cięcia metalu, a potem głos mężczyzny: „Trzy osoby nie żyją, jedna w stanie ciężkim”.
    Pamiętam moment, w którym obudziłam się w szpitalu. Było mi ciężko. Nie mogłam normalnie oddychać. Dławiłam się łzami, które napływały do oczu na wspomnienie ostatniego zdania. Moja mała Julka, moi kochani rodzice… Nie powinnam była się z nią kłócić. Byłam od niej dziesięć lat starsza, powinnam być mądrzejsza, ale nie umiałam hamować się przed głupim dogryzaniem.


„Teraźniejszość nie jest dobra.”


-Otwórz te cholerne drzwi! –atakujący wydziera się pod moim wejściem, ale wiem, że jeszcze nie naciskał klamki, bo drzwi wcale nie są zakluczone.  –Marta!
   Po chwili znajduje się przy mnie i chowa mnie w szczelnym uścisku. Czuję się bezsilna. Jestem zła. Nie powinnam była wtedy się kłócić! Zbyszek kołysze lekko moim ciałem, a ja coraz głośniej szlocham.
-Marta… Proszę cię, powiedz mi o wszystkim. –kiwam przecząco głową. –Wiesz jak mi głupio? Dwa razy dzisiaj przy mnie płaczesz, a ja znowu nie wiem dlaczego… Czy ja ci coś zrobiłem?
-Nie, Zbyszek nie. –mój głos brzmi zupełnie obco. –Przepraszam.
-Nie przepraszaj. –jeszcze mocniej mnie do siebie przycisnął.
   Opowiedziałam jemu wszystko. Co jakiś czas przerywał mi tylko wycierając policzki mokre od łez. Opowiedziałam każde uczucie towarzyszące mi w tamtych chwilach. Potem zaczął na mnie krzyczeć, mówiąc, że nie powinnam siebie obwiniać. Nie powinnam, ale nie umiem.
-Nie potrzebnie się uniosłem. –pogładził wierzchem dłoni mój policzek. –A siatkówka? O co chodziło temu facetowi przed budynkiem?
  
   Wyszłam ze szpitala, ale nie umiałam normalnie funkcjonować. Każdy dzień spędzałam tak samo. Byłam u rodziny w Gdańsku. Codziennie przesypiałam wszystkie możliwe chwile, bądź leżałam w łóżku obojętnie wpatrując się w ścianę. Raz moja kuzynka Anita poprosiła mnie o pójście na jej trening. Zrobiłam to tylko ze względu na to, że chcieli, abym chociaż na chwilkę wyszła. Nie chciałam, ale zrobiłam.
   Siedziałam obojętnie na drewnianym szkolnym krzesełku w pustej hali, podczas kiedy zawodniczki przebierały się. Wstałam i podeszłam do kosza pełnego piłek. Wzięłam jedną do rąk i najmocniej jak potrafiłam przebiłam ją przez siatkę. Obserwował mnie wtedy trener dziewczyn.
   Potem wszystko szło jak z górki. Dostałam mnóstwo propozycji, ale w Polsce nie miałam szans na grę, dlatego, że nikt nie zakrzątał sobie mną głowy, bo wszyscy byli pewni, że zagram w Rosji lub we Włoszech. Ja chciałam zostać w Polsce, ale zamiast grze oddałam się muzyce.
   Z dnia na dzień żałowałam tej decyzji coraz bardziej. Nie podpisanie głupiego kontraktu było dla mnie równoznaczne z zakończeniem kariery. W wieku dwudziestu lat stałam się wrakiem człowieka. Potem zaczęły się koncerty po całym świecie, ale nic nie zastąpiło mi siatkówki. Podobno byłam w tym dobra, a teraz nic nie jest mi w stanie zrekompensować braku tych wszystkich emocji.


„Gdzieś po drodze zgubiłam siebie,
Nikt nie wiedział kim jestem.”

-Marta, głuptasie. Nic nie jest stracone, wiesz, że możesz jeszcze grać.
-Nie Zbyszek, nie będę już grała. Bo.. To jeszcze nie wszystko…

   Podczas kolejnego koncertu z rzędu byłam na pół przytomna. Zmęczenie dawało mi się we znaki. Wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po narkotyki. To one miały dać mi kopa. Dały mi niesamowitą przyjemność, ale z czasem doprowadziły do tego, że nie umiałam normalnie funkcjonować.
   Bez zarzutów przeszłam przez odwyk. Spokojnie żyłam na co dzień, ale po jednego z dłuższych tourne kolejny raz zatopiłam się w proszkach.


-Ale teraz jesteś czysta.
-Tak. –przyznałam spokojnie. –Ale jeśli coś nie szło by po mojej myśli, to mogłabym znów sięgnąć. Zrozum, ja doskonale wiem, że to nie jest wyjście, ale tak wyglądało moje życie przez prawie rok, później w ogóle nic oprócz muzyki mi nie zostało. Kiedyś mogłabym nauczyć się godzić koncerty z meczami, ale teraz to byłoby dla mnie za dużo.
-Martuś, pomoglibyśmy ci. Michał z Moniką, ja z Asią.
-Jedno czego nauczyłam się z ośrodka, to: „Nie wolno polegać na innych. Ludzie odchodzą, zostawiają, a ty nadal jesteś”!
-Bzdura!
-Nie bzdura! Wiesz ile razy próbowałam się na kimś oprzeć? Ile razy upadałam? Mam gdzieś, to czy mi wierzysz, czy nie, ale nigdy nie było kogoś, kto naprawdę mi pomógł i mnie nie zostawił! –krzyknęłam.
-Ale my będziemy. Zawsze będziesz miała kogoś z nas. –przynajmniej on potrafił zachować spokój.
-Obiecaj mi, że zawsze przy mnie będziesz! –powiedziałam stanowczo, a on się zawahał. –Nie było tematu.
   Ucięłam i podeszłam do drzwi wypraszając atakującego. Wolałam zostać sama, bez tego wszystkiego. On jednak nie ruszył się z miejsca. Czułam się podle, bo tak naprawdę rozmowa z nim bardzo mi pomogła.
   Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie chce tego obiecać. Chciałam tylko, by zawsze mógł mi pomóc, by mógł mnie wesprzeć, tak jak to zrobił kilka minut temu.
   Ciągle nie zwracał na mnie uwagi. Wzruszyłam ramionami i poszłam do kuchni. Wgryzłam ząbki w jabłko krzątając się bez celu po kuchni. Chwilę później stałam wtulona w zbyszkowy tors. Nie wiem po co mnie przytulał, skoro i tak jemu na mnie w żaden sposób nie zależało. Najpierw mi mówi, że mam ich, a potem nie jest w stanie obiecać.
-Zbyszek idź stąd, proszę cię!
-Nigdzie nie idę. Masz uwierzyć, że możesz jeszcze grać i śpiewać, no i że będziemy przy tobie też.
-Spadaj! Jak prosiłam cię, żebyś mi coś obiecał to nie umiałeś… Czy ty nie widzisz tego jak ta sprawa jest absurdalna? Proszę cię o to, o czym tak naprawdę mi zapewniasz, ale zaraz nie jesteś w stanie mi tego obiecać.
-Obiecuję.
   Nic nie mówiłam. Stałam tak i płakałam, ale tym razem ze szczęścia. W końcu miałam prawdziwego przyjaciela. Czy w ogóle można uważać kogoś po jednym dniu znajomości za przyjaciela? Chyba tak! Może dlatego, że trafił w zły czas, w którym mój umysł sobie nie radzi?
   Nie wiem kiedy zasnęłam. Rano byłam na moim łóżku we wczorajszych ubraniach. Tusz był rozmazany na moich policzkach, Poszłam do łazienki i doprowadziłam ciało do porządku. Kurka! Nie zanotowałam tego wszystkiego!

„Jesteś prawdziwym oparciem,
Jedynym w swoim rodzaju,
Często moim natchnieniem,
Prawdziwym przyjacielem!”

   Usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Gotowa na shoping?
-Zbyszek? –stwierdziłam z przerażeniem. –Co ty tu robisz?
-Zabieram cię na zakupy. Jakieś dodatki do mieszkania, coś w tym stylu.
-No nie wyglądasz jak Monika!
-Rzeczywiście! –zaśmiał się. –Jestem taki ładny! –zrobił figurę na „Top Model”, a po chwili ryknęliśmy śmiechem.
-Dobra, dobra. Co z Monią?
-Michał ją gdzieś porwał na cały dzień, a mnie oddelegowali do ciebie. Osły, barany…
-Bartman!
-No co? Mnie na zakupy?
-Odpuśćmy sobie. –spojrzał na mnie zdziwiony. –No bo ja chciałam kogoś kto ma gust, a nie co nie lubi zakupów!
-Ja nie mam gustu? Ja nie mam gustu?! Natychmiast jedziemy!
   Wyciągnął mnie siłą z mieszkania i tak samo wciągnął mnie do swojego samochodu. Usiadł na miejscu kierowcy, a ja zaczęłam się śmiać jak głupia.
-Co ty robisz? –dziwne miał oczy. Jakby naprawdę patrzył na wariatkę.
-Nie mam butów, mieszkanie nie jest zakluczone. A! I nie mam jeszcze żadnej kurtki i troszkę mi chłodno.
   Atakujący bez szemrania opuścił auto. Po kilku minutach wrócił z czarnymi trampkami, skórzaną kurtką i pękiem kluczy.
-A teraz mamy mało czasu.
-Dlaczego? –spytałam zaskoczona.
-Muszę dzisiaj wrócić do Rzeszowa. Weekend się kończy.
-Więc! Prowadź.
   W sklepie znaleźliśmy się po dwudziestu minutach drogi. Atakujący rzeczywiście miał świetny gust! Po długich zakupach wychodziłam z lampkami, obrazkami, ramkami do zdjęć i mnóstwem innych dodatków. Tak naprawdę to nam obojgu pobyt tutaj przedłużyło rozdawanie autografów i pozowanie do zdjęć, ale takie uroki bycia znanym.
-Dzięki Zbyszek.
-Mówiłem, że mam świetny gust! A teraz na kawkę i oboje wracamy do siebie.
-Tak jest! –zasalutowałam.
   Pożegnaliśmy się przed moim blokiem, atakujący ruszył w trasę, a ja do windy. To był udany dzień. Z dwiema sporymi reklamówkami weszłam do siebie i od razu zaczęłam rozważać co gdzie ma być zamieszczone.
   Położyłam się spać, po zaaranżowaniu kilku rzeczy.

   Wstałam rano z głową, jakbym piła trzy dni pod rząd. Rano jak zwykle udałam się na spożywcze zakupy. Zainteresował mnie nagłówek jednej z gazet plotkarskich, dlatego chwyciłam ją szybko do ręki.

Skandal! Gwiazda siatkówki zdradza dziewczynę z gwiazdą rock’a!

-Jeszcze to. –podałam gazetę sprzedawcy.

Wczoraj w jednym ze sklepów widziana była Marta Skotarczak (22l.) znana jako Tasania –wokalistka DayRacked ze Zbigniewem Bartmanem (26l.) atakującym Asseco Resovi Rzeszów i Reprezentacji Kraju. Jak mówi jeden ze światków: „Gwiazdy zachowywały się jak typowa zakochana para. Śmiali się, często patrzeli w swoje oczy i bardzo dużo rozmawiali. Obejmowali się czule pozując do wspólnych   zdjęć dla fanów”. Jak wszyscy doskonale wiedzą siatkarz ma dziewczynę. Czy to początek wielkiej miłości? A może to tylko wielki skandal zaaranżowany dla prasy?
Dla redakcji:
N.

   Co za tupet! Gdybyś człowieku anonimowo nie pisał, to bym cię znalazła i udusiła własnymi rękami! Jeszcze to: „Obejmowali się czule”! Co to miało być? Czule? Zbyszek zarzucił przy jednej fotce rękę na moje ramię. Czułe obejmowanie się nawet nie wchodzi w grę!


   Z dnia na dzień walczymy z bartmanową dziewczyną, która jest święcie przekonana o moim romansie z jej chłopakiem. Dzisiaj odwołałam moją pierwszą próbę na telefon Zbyszka. Wsiadłam w auto i skierowałam się pod podany adres do Rzeszowa.
-Co jest? –spytałam na wejściu.
-Aśka chce się wyprowadzić.
   Podeszłam do blondynki. Siedziała nad otwartą walizką starannie składając każdą rzecz.
-Asia…
-Po co ją tu przyprowadziłeś? –wybuchła. –Jeszcze za mało ci upokarzania mnie?
-Asia! –tym razem to ja krzyczałam. –Chcesz rozwalić to na co pracowaliście przez głupie artykuły?! Zbyszek cię kocha!
-Ach tak? –staje i patrzy mi w oczy. –To niby dlaczego to ty mnie próbujesz przekonać żebym została, a nie on?
-Aśka jestem tutaj, bo on mnie o to poprosił! Przyjaźnimy się, więc nie pozwolę, żeby został sam, kiedy jego świat sypie się po części przeze mnie!
-Nie przez ciebie… -mówi Zbyszek.
-Zamknij się! –wściekam się, że wtrąca się w mój monolog. –Przeze mnie, bo gdyby nie ja, to w ogóle by tych głupich domysłów co do naszego niby romansu nie było! A on ciebie kocha.
-By się do ciebie nie kleił.
-Kleił? Boże, czy ty siebie słyszysz? Objął mnie ramieniem do zdjęcia! Nic więcej!
-Na pewno? –ma zaszklone oczy. –Nie wydaje mi się!
-Tak samo reagujesz, kiedy obejmuje do fotki jaką fankę?
-Fankę nie, ale ciebie… -urywa. Mogę sobie dalszą część zdania dopisać.
-Ale on kocha tylko ciebie.  
-To, że kocha, to akurat wiem, ale że tylko mnie, tego pewna nie jestem.
-A myślisz, że odważyłabym się tobie na oczy pokazać gdyby on czuł do mnie coś więcej? Dla mnie jest przyjacielem i wiem, że on traktuje w taki sam sposób mnie! A teraz róbcie co chcecie. Ja wracam do siebie, bo mam was dosyć! –kłamię, bo chcę im dać chwilę dla siebie. Nie, nie mam ich dość. Uwielbiam te dwa wariaty!
-Dziękuję, że przyjechałaś. –zatrzymuje mnie atakujący przy wejściu.
-Tak robią przyjaciele, no nie?
-Dziękuję!


   Pierwsza próba po przerwie jest mordęgą. Każdy z nas stara się jak może. Próbujemy sklecić nowe piosenki, wykorzystujemy nowe notatki, dopasowujemy je do muzyki, ale jak na złość nic nie wychodzi.
   Tracę cierpliwość, ale nie daje po sobie niczego poznać. Powoli próbujemy od nowa. Ossana daje z siebie wszystko, Jasol naprowadza perkusistę, a ja próbuje swoich sił w interpretacji.

„Nie można przecież stracić nadziei
Przez to, że dookoła ludzie nieprzychylni”

   Moje usta składają się w cienką linijkę, kiedy zdaję sobie sprawę, że śpiewam o Bartmanach.
„Byliśmy jednością tyle czasu,
A teraz każdy chce to zniszczyć.”
   Dlaczego piszę jakbym była na ich miejscu? Może dlatego, że kiedy ludzie myślą, że mówi się o sobie osobiście, to zacieszją mordki, że komuś jest źle.

„Co z tego, że dla nas jest nowy dzień,
Kiedy trudno odnaleźć tu światło?
Może ona jest światłem,
Które pomoże nam tego nie schrzanić!”

   Dlaczego to, że mam ten tekst teraz w głowie nie jest jednoznaczne z tym, że zdążę go zapisać? Tym razem udało mi się!

   Wracam zmęczona do mieszkania. Wybieram numer Zbyszka.
-U nas… Lepiej! Wiesz, że Aśka chyba zrozumiała jak bardzo ją kocham? Dziękuję Martuś!
-Przestań! Ważne, że jest już po burzy.
-Tak! Po burzy zawsze wychodzi słońce, co nie?
-Tak, tak!
  

   Mijają kolejne dni, tygodnie. Jest grudzień. Koncertów już nie mamy, wczoraj zagraliśmy ostatni tegoroczny w Warszawie. Zaczyna się świąteczny szał zakupowy, a mnie to znowu nie dotyczy. Święta spędzę sama. Do rodziny w Gdańsku nie mam co wyjeżdżać, bo ciągle uważają, że odebrałam mojej kuzynce szanse na karierę siatkarską. Nie chcę im się wpraszać.
    Wchodzę do pierwszego lepszego marketu i lustruję pułki. Kupuję tonę słodyczy. Inaczej ten dzień będzie wyglądał jak szara codzienność. Zespołowi mówię, że jadę do rodziny, tak samo jak Kubiaką. Jedyną przeszkodą jest to, że oni zostają w Jastrzębiu.
   W wigilijny dzień mijam się z Moniką na klatce schodowej.
-Ty jeszcze nie w drodze? –pyta zaskoczona.
-Nie, bo ja… -zmyślam kłamstwo. –Nie jadę jednak do Gdańska.
-Bo?
-Nie jestem tam mile widziana. –wyrzucam na jednym oddechu.
-Czyli wpadasz do nas?
-Co? Nie! Tak nie można! Chcieliście spędzić pierwszą wigilię razem!
-Zaraz, zaraz! A co z tradycją? Dla ciebie zawsze jest miejsce!
-Nie Monisia, nie! –podnoszę odrobinkę głos. –Nie będę wam przeszkadzała.
-Nie to nie! –wzrusza ramionami. –Ale pamiętaj gdzie mieszkamy.
-Dobrze!
   Zgodnie ze zwyczajem wypatruję pierwszej gwiazdki. Kiedy takowa pojawia się otwieram butelkę wina.
-To wesołych świąt Marto!
   Po chwili słyszę dzwonek do drzwi. Wędruję do nich z kieliszkiem w ręce. Nie spoglądam przez judasza.
-Znajdzie się dla nas miejsce?     
   Zaczynam głośno płakać widząc w drzwiach Kubiaków i Bartmanów. Wchodzą z całą zastawą, a ja ryczę przyglądając się im. Są dla mnie jak prawdziwa rodzina. Michał mocno mnie przytula do siebie, potem Monika, a potem Asia, które szepce mi do ucha słowa podziękowania za ocalenie jej związku z siatkarzem, ale tylko połowa treści do mnie dociera. Zbyszek majstruje coś w jadalni.
-Co ty robisz?
-No i przez ciebie krzywo zawiesiłem! –patrzy na mnie ze złością. –A teraz chodź, bo stoimy pod jemiołą. –dostałam ojcowskiego całusa w skroń.
-Dziękuje wam! –mówię, ale nie jestem pewna czy któreś z nich mnie zrozumiało przez bełkot jaki z siebie wydaje.
-Jesteśmy jak rodzina, co nie?
-Marta, masz jakieś kolędy? Chciałam coś w radiu puścić, ale masz potworny bałagan w bibliotece muzycznej.
-Tam jest większość singli mojego zespołu z prób i tak dalej. Nic innego nie znajdziesz!
-No to kicha!
-Jaka kicha Asia? My mamy! –wyrywa się Misiek.
-Zalety posiadania sąsiadów! –uśmiecha się do mnie Monia.


-Idziemy na pasterkę? –zadaje pytanie. –Jakoś się nie rwiecie.
-Chodźmy na spacer! –woła Asia.
-A myślisz, że paparazzi mają wolne? Bo wiesz, że ja prowokuję twojego mężczyznę nawet kiedy jesteś tuż obok!
-Tak, tak, bo ci uwierzę. Niech sobie robią zdjęć ile chcą, ważne, że my znamy prawdę!
-I takie podejście mi się podoba! –krzyknął przeszczęśliwy Zbych.
-Czyli, że spacer?
-Zimno jest! –warczą oboje Kubiakowie. –My zmykamy do siebie, a wy na spacer.
    Zgodnie z deklaracją opuścili moje mieszkanie. Spojrzałam na Aśkę i Zbyszka, który siedzieli wtuleni w siebie. Jaki fajny obrazek!
-To co zakochańce! Wy na romantyczny spacerek, a ja ogarniam mieszkanie.
-Gdzie? Ty z nami!
-Ale…
-Żadne ale! Poza tym do mieszkania to my się tobie wprosiliśmy.
-Jesteście… Niesamowici! –rzucam się na nich.
-Ty też!


   Mówiłam, że paparazzi nie mają wolne w święta? Mówiłam? Tuż przed nowym rokiem znajduje gazetę, w której jesz wielkiii tytuł „SZOK!” i co? Zdjęcie Asi, Zbyszka i mnie podczas wigilijnego spaceru. Ale żeby nie było, bo my trzymaliśmy się za rękę. Dlaczego nikt nie chce znać prawdy? Zbyszek szedł pomiędzy nami i udawał ojca z dziećmi… Z Asią pękałyśmy ze śmiechu, ale co to kogo obchodzi, nie?
   Wybieram numer telefonu i uważnie wsłuchuję się w każdy oddzielny sygnał. Jeden, drugi, trzeci, czwarty!
-Asia! Widziałaś dzisiaj plotkarskie pisma?
-Nie, a co?
-Mówiłam, że podczas naszego spaceru Zbyszek też pewnie cię zdradza!
-Co?!
-No tak, tak! Jesteśmy na okładce i w ogóle…
-Nie no ja kiedyś oszaleję! Zaraz pójdę do sklepu i wykupię stos tych szmatławców! A tak z innej beczki: wiesz, że przyjeżdżacie do nas na Sylwka?
-Nie. –jak to? –Nikt nic nie mówił.
-I bardzo dobrze! W każdym razie szykuj się!
-A pomyśleliście, że mogę mieć inne plany?
-Nie. Bo masz zaplanowany przyjazd do nas!
-No dobrze. 
-To co kochanko mojego chłopaka? Do zobaczenia!
-Do zobaczenia dziewczyno mojego kochanka!
-Hahaha! Narka!
   Cieszyłam się, że wojna na linii Asia – Zbyszek już się zakończyła, a ja zyskałam fajną nową przyjaciółkę. W ogóle pod względem przyjaciół miałam szczęście w ostatnich miesiącach.
-Marta! Mamy grać na sylwestrze.
-Co?! –krzyknęłam z niedowierzaniem na rewelacje ostatnich sekund. –Bardzo śmieszne, ja mam plany!
-Podobno Farna jest chora.
-I może my mamy za nią zagrać? Puknij się w łeb!  Ja mam wolne! Nie zamierzam nigdzie zdzierać gardła!
-Dobra. Odmówię.
-Widzisz? Można? Można!

środa, 17 kwietnia 2013

DR! Czwarty koncert!

Kurczaki! Jak mi dobrze się dzisiaj pisze! Dodałam rozdział na "Nie jesteś jedyny", a teraz dodaję tutaj. 



------------------------------------
MUZYKA--> Lucy Rose - Shiver
-----------------------------------



   Biały top, szorty i skórzana kamizelka. Na stopach czerwone trampki. Wiem, że Domana uwielbia mnie ubierać, dlatego wcale nie protestuje. Włosy związuje mi w koka na czubku głowy i znowu ruszamy na scenę.
  Zaczynamy od jednego z moich ulubionych utworów. „Więzień”. Tekst jest mój, ale tytuł należy do Janka, bo ja nie umiem takowych wymyślać.

„Obezwładniasz mnie,
Dajesz ciało swe,
Wdzierasz się w moją przestrzeń,
Wiesz, że tego nie chcę!”

   Tupię stopą jakbym miała naprawdę na kogoś krzyczeć. Drę się tylko artystycznie, ale wszystkie emocje, które są we mnie uwalniają się w tym momencie.
   Spoglądam na kartkę, którą pisaliśmy przed koncertem. Zawieszona po prawej stronie głośnika stojącego na scenie.  Na liście widnieje:

DR! Chicago – 1h koncertu + bis razy dwa!
 Więzień –na pierwszy bis
Gra słów
Obłęd
    Popaprańcy
 Nie ma – na bis też
W mojej głowie
Winowajca
 Chłód
  „M.”
  Gra
  Dzieło ich rąk

   Jak się czuję na scenie? Jak nowa, amatorka. Denerwuję się, bo wiem, że nie jestem pierwszy raz w takim miejscu.

„Tworzę klatkę,
Klosz, izolatkę”

Resztę zwrotki śpiewa publiczność. Cudowne uczucie. Skrzypcowe solo, przeradza się w kolejny zastrzyk pozytywnej energii dla mnie. Wciągam na scenę fankę. Lisa drze się niemiłosiernie, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Śpiewam pierwsze dwa wersy:

„Hej chłopce! Spójrz w moje oczy.
Powiedz czego ty chcesz?”

   Kolejny raz publiczność wykonuje pozostałe dwie linijki. Przeszywa mnie pozytywny dreszcz, kiedy powtarzam, a na kwestie publiczności wszystkie instrumenty cichną. To takie… Motywujące!
   W środku nocy docieramy do Jastrzębia Zdrój. Podróż wszyscy znieśliśmy dobrze. Ubrana w niewygodną maćkową bluzę wchodzę do mieszkania. Mam dwa tygodnie całkowitego wolnego.  Jak je wykorzystam? Nie mam pojęcia.
   Wyczerpana kładę się spać.





   Moją głowę dopada hałas. Przeraźliwy huk. Spoglądam na zegarek. Piąta trzydzieści. Półtorej godziny snu. Energicznie przeciągam się. Jestem wyjątkowo wypoczęta. Zakładam dres i wychodzę na jogging. Po drodze zahaczam o sąsiada. Poważnie? No, że Michał to wiedziałam, ale Kubiak? Durna saturna! Mogłam się domyślić, mogłam na niego spojrzeć w tych pieprzonych drzwiach.
   Zakładam słuchawki na uszy i energicznym przebieraniem nóg poruszam się po tych cichych uliczkach Jastrzębia. Męczę swoje ciało. Opadam z sił. Czuję, że doprowadzam się do strasznego stanu.
   Wsiadam do windy w moim bloku i wciskam piątkę. Zaraz za mną pojawia się siatkarz. Mhm, tylko godzina biegania… Słabiutko panie Kubiak! Ja to mogę formy nie mieć.
   Opieram się tyłem o ścianę, i przymykam oczy. Do życia przywraca mnie odchrząknięcie sąsiada. Otwieram zmęczone powieki i widzę, że stoi naprzeciwko mnie.
-Wszystko dobrze? –niepewnie kiwam głową. –Nie wyglądasz okay.
   Patrzy, przeszywając mnie na wylot tymi niebieskimi ślepiami, które nie mają na mnie żadnego wpływu. A tyle razy czytałam, o tym, że zapierają dech w piersiach.
-Tylko zmęczenie. Zaraz się położę.
-Zmęczenie? –śmieje się. –Po godzinie joggingu?
-Tak się składa, że około drugiej byliśmy w Polsce, a o trzeciej kładłam się spać.
-Boże, kobieto!
   Wyciąga mnie pod rękę z windy na naszym piętrze. Zabiera pęk moich kluczy, otwiera drzwi i prosi o instrukcje dojścia do sypialni.
-Klucze dam mojej dziewczynie, skoro nie masz zapasowych. Powiem jej jak i co, a ty nawet nie próbuj wychodzić z łóżka przed przyjściem któregoś z nas. A i to-wskazuje na telefon- wyłącz, żeby nie przeszkadzał. Dobranoc!
   Z uśmiechem opuszcza moją sypialnie. Słyszyszę jeszcze klucz przekręcany w drzwiach, a zaraz po tym zasypiam.



-Cii! Michał, jak jeszcze śpi?
-Jest po pierwszej, jak śpi to poczekamy.
-Co ci tak zależy?
-Monika, błagam, nie rób scen.
-Nie zamierzam. –mówi spokojnie. –Ufam ci.
   Po chwili słyszę ciche pukanie i „śpisz?”, na co gwałtownie zrywam się z łóżka na równe nogi. Para stoi w drzwiach powstrzymując się od wybuchu śmiechu.
-Jezu! –zaczynam rzucając się z powrotem na łóżko. –Ale ja mam zjechaną wyobraźnie. W drzwiach mojej  sypialni stoi siatkarz z partnerką życiowa… Panie Boże dlaczego karzesz mnie za grzechy dając mi zwidy?
   Czuje jak łóżko w miejscu obok mnie lekko się ugina. Jednym okiem kontroluję je. Leży tam brunetka wpatrując się w sufit.
-Chyba nie jest z tobą aż tak źle. –zamyśla się. –Bo w końcu to my możemy mieć zwidy. Kto normalny spotyka taką gwiazdę na co dzień?
-Normalny? –unoszę się na łokciach. –Wiesz o czym mówisz? Twojego chłopaka chciałaby większość dziewczyn, a ty jesteś dla nich tą mendą, która odbiera im „takie ciacho!” –mówię z udawanym entuzjazmem, na co znowu słyszę śmiech.
-Mam być zazdrosna? –wzruszam ramionami.
-Nie wiąże się. –patrzy na mnie pytająco unosząc braw. –Zostanę panną do końca życia. Tak jest prościej.
-Prościej, ale czy lepiej?
-Co za różnica? Facet, to facet. Do niczego mi nie jest potrzebny!
   Kubiak patrzy na mnie bardzo, bardzo zdziwiony, a Monika głaszcze mnie po włosach. Kurde! Owinęli mnie sobie wokół palca. Nie zdarza mi się komuś zaufać w ciągu kilku minut! Włącz myślenie Marta!
-Pogadajcie sobie, a ja śniadanie zrobię.
-Radzę nie szukać u mnie produktów. –posyłają na mnie zdziwione ślepia. –No co? Nie było jeszcze czasu na zakupy.
-Zrobię coś u nas. Przygotuj się i zapraszam.
-Mhm. Dobranoc! –szepcze i przekręcam się na bok.
-Marta, musisz coś zjeść. –głos Moniki odbija się od moich uszu z echem.
-Taa. Jutro.
-Wstawaj! –zmienia ton uderzając mnie przy tym poduszkom, na co zrywam się i staję w pozycji polującego drapieżnika. –Oj no chodź!
-Która jest godzina?
-Wpół do drugiej.
-Otóż to! –uśmiecham się tryumfalnie. –Na śniadanie jest  za późno.
-To obiad.
   Ręce opadają. Patrzę na nią z otwartą buzią,  ona po raz kolejny wybucha śmiechem. Tak w ogóle ładnie się śmieje.
-Nie dacie za wygraną prawda?
-Pytanie retoryczne? Idź się przygotować.
-Dobrze mamo. –idę do łazienki.
   Po pół godziny gotowe wychodzimy z mieszkania do loży Kubiaków. Układem nie różniło się od mojego, ale było bardziej urządzone. Może dlatego, że ja je traktuje tylko jak miejsce noclegu?
-Pyszne! –łapię się za brzuch po wchłonięciu całej porcji posiłku. –Dziękuję!
-Nie ma za co! Naród polski byłby nam wdzięczny, że nie umarłaś z przemęczenia i głodu.
-Póki co to ja jestem wam ogromnie wdzięczna! Jak mogę spłacić swój dług?
-A mogłabyś nam urządzić prywatny koncert! –wyrywa się Monika. –Może jednak bardziej mi, bo Misiek raczej nie idzie w tym stylu muzycznym.
-Ej! Dla Marty zrobię wyjątek. –ale on ma ładny uśmiech! Już wiem, skąd „misiek”, bo te takie misiowate dołeczki ma. –Ale i tak nie zmienię upodobań.
-I bardzo dobrze! –śmieję się. –Trzeba w końcu wiedzieć co się lubi, no nie? Co do prywatnego koncertu to za dwa tygodnie zaczynamy próby w Jastrzębiu.
-I teraz to ja będę twoim dłużnikiem… -wzdycha Kubiak.
-Co? –patrzę zdziwiona. –Przecież to ja się chcę odwdzięczyć.
-Ale spełnić największe marzenie Moni… Bezcenne! Może trening JSW? –kiwam przecząco głową. –Nie lubisz siatkówki. Rozumiem!
-Nie, nie… To nie tak! –wzdycham. –Za wcześnie by rozdrapywać rany. Proszę, nie pytajcie!
-Jak chcesz!
   Wchodzę do swojego mieszkania. Zaczyna mnie irytować, że jest takie… Chłodne. Wnętrze, które powinno dawać mi ciepło jest moim najgorszym koszmarem. Straszne! Pukam do drzwi Agaty, jednak tej nie ma w środku.
   Zrezygnowana postanawiam poprosić o pomoc Monikę.
-Hej! –otwiera mi siatkarz. –Jest Monika?
-Mhm. Właź!
   Brunetka majstruje coś przy jednej z szafek.
-Monia… -zaczynam niepewnie. –Mogę cię prosić o pomoc?
-Zawsze. Co byś chciała?
-Byłaś u mnie w mieszkaniu…
-No byłam!
-I wiesz, że wygląda jakbym miała się wyprowadzić jutro.
   Przygląda mi się badawczo, jakby naprawdę oczekiwała jakiś strasznych propozycji. Czego mogłabym chcieć? Przecież nie jestem groźna.
-Bo chodzi o to, że chcę się w końcu tam zaaklimatyzować. Jakieś dodatki, coś w tym stylu.
-I ja mam ci pomóc?
-Mhm. Ja się na tym kompletnie nie znam.
-Dobrze. A mogłybyśmy jutro?
-Tak! –krzyczę szczęśliwa. –O której tylko chcesz!
   Wychodzę na spożywcze zakupy. Nie robię ich za dużo, bo poprawnym stwierdzeniem jest, że ludzie w Afryce głodują. Udaję się już w stronę mojego budynku.
-Co ciekawego u Agaty?
-Siemanos Bartosz! Też ciebie miło widzieć! Nie, jeszcze z nikim jej nie widziałam.
-Skoti! Jak mogłaś pomyśleć… -nie pozwalam jemu dokończyć.
-Znam ciebie przecież!
-Ale masz jej numer?
-Chyba kurde buta! Nie, numeru telefonu nie mam.
-Nieładnie tak kłamać.
-Co? –odwracam się w stronę niezidentyfikowanego osobnika. Mój wzrok zatrzymuje się na jego klatce piersiowej w niewielkiej odległości.
-Michał mówił, że ma pani wpaść na kolacje.
-Ach tak? –unoszę brew. –A mi mówił, że mam uzupełnić lodówkę. –hmm, 1:0 dla mnie panie Bartman!
-A mi kazał po panią zejść jak zobaczył za oknem.
-Ja może już… -odezwał się Bartek, ale kolejny raz nie pozwoliłam jemu skończyć.
-Ani mi się waż! –mój wzrok musiał go przekonać, bo został. –Czego pan ode mnie chce? –splotłam ręce na piersi.
-Nic. Wychodzę z zaproszeniem Kubiego.
-I musi pan jakiś głupi tekst walnąć? Ja rozumiem „Michał panią woła”, „Monika panią zaprasza”, ale ‘wątpię’ w sprawie, o której nie ma pan zielonego pojęcia to nie było zbyt mądre!
-Oho. Marta wrzuć na luz!
-Ani mi się śni! Jeszcze do tego na pani! Czy ja wyglądam tak staro? Pan jest ode mnie starszy, a kurwa do mnie z per pani…
-Marta! Co się dzieje? –Bartek nie daje za wygraną. –Coś jest nie tak. Przecież widzę.
-Spadaj! –odtrącam jego rękę, którą kładzie mi na ramieniu.
-Siatkówka. –wycedził przez zęby. –Znowu przez to przechodzisz? Dlaczego? Mogłaś wyjechać! Marta, to był twój…
-Chcesz jeszcze coś powiedzieć? Wtedy myślałam, że lepiej będzie zostać! Myliłam się! –krzyczę.
   Zdenerwowana wbiegam na piąte piętro w obawie, że do windy wsiądzie jeszcze jakiś siatkarz. Zamykam się w mieszkaniu i zaczynam płakać. Z czasem mój płacz zmienia się w szloch. Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić.
   Nic mnie tak do tej pory nie przerastało jak teraz. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że przegrałam swoje życie, przez jeden błąd.
   Biorę do ręki jedną ze sporego stosu pustych kartek. Nic nie przychodzi mi do głowy. To wszystko jest zbyt trudne.

„Przerastają mnie rzeczy,
Nad którymi miałam panowanie.”

   Podejmując decyzję o zostaniu w Polsce byłam pewna, że to dobry wybór, że nigdy nie będę żałowała takiej drogi.


„Jedna decyzja zaważyła na tym,
Co teraz miałoby sens.”

 
Plącze się w mojej głowie miejsce, w którym byłabym teraz.


„Przez moją głowę przechodzą złe myśli.
Samobójstwo to pewne wyzwolenie.”


   Łapię się za tą głupią łepetynę. Nie! Przestań myśleć negatywnie! Powtarzam sobie. Samobójstwo… Śmierć to żadne rozwiązanie. Co ma powiedzieć dwudziesto dwu letnia dziewczyna, która straciła największe marzenie?


„Okaleczam siebie samą,
Ale tylko od środka,
Moje ciało jest przecież takie samo,
Ale dusza zupełnie obca.”

   Ta kartka nie wyląduje w koszu! Żadna kartka nie ląduje w koszu, bo zawsze coś udaje mi się poskładać z kilku linijek. Tym razem jednak nie podoba mi się kompletnie to co napisałam.
-Przepraszam. –mówię, kiedy drzwi Kubiaków otwiera atakujący. –Niepotrzebnie na pana naskoczyłam.
-Czy ja wyglądam tak staro? –cios poniżej pasa… On mnie naśladuje! –Żartuje. Ale mów do mnie po imieniu.
-Dobrze. Więc zacznijmy od początku. –posyłam niewymuszony uśmiech. –Marta.
-Zbyszek. Zgodzisz się zasiąść przy kolacyjnym stole ze mną i Kubiakami, którzy mówią, że jeszcze za wcześnie, żeby mówić do nich jednym nazwiskiem?
-Uhm.
   Wchodzimy w głąb mieszkania. Jak to brzmi! Do paszczy smoka! Czuję piękny zapach unoszący się w powietrzu. Naprawdę ładnie pachnie… Monika przygląda mi się badawczo, a przyjmujący odciąga Zbigniewa na bok.
-Płakałaś. –bardziej stwierdzenie niż pytanie.
   Kiwam głową, a w oddali słyszę „Coś ty kretynie zrobił?” z kubiakowych ust.
-Michał! Wyluzuj. Wspomnienia mnie dopadły. Pech chciał, że nakrzyczałam na… -waham się przed użyciem imienia atakującego. Zawsze tak mam, kiedy dopiero kogoś poznaje. –Zbyszka.
-Aha. Sory stary, ale oboje wiemy…
-Tak, tak. –odzywa się w końcu Bartman. –Nie skreślaj mnie tak na starcie relacji międzyludzkich.
-Chcę ci tylko przypomnieć, –dodaje po chwili przyjmujący- że Asia na ciebie czeka.
-Spoko!
-Michał! –warknęłam. –Czy ja przypadkiem czegoś nie mówiłam o facetach?
-O związkach tak, o facetach to sobie nie przypominam.
-Nie? –jęk wydał się z moich ust. –A o tym, że są mi nie potrzebni?
-Oj tam, oj tam! –wyszczerzył się i dał mi kuksańca w bok.
-Głupek!
-Wzajemnie!
   Zajadamy się kurczaczkiem, który… JA JEM ZWIERZĄTKO! Nie, nie, nie! Spoglądam po towarzystwie wykrzywiając usta w podkówkę.
-Coś nie tak? –pyta Monika. Kiwam głową.
-Znaczy się dobrze, ale –waham się. –Nie przeszkadzajcie sobie! Jedzcie.
-Dobra, dobra! Co jest? –zamyśla się Michał.
-Nie jem mięsa. –przyznaję niechętnie.
-A wiesz, że mięso jest potrzebne do prawidłowego funkcjonowania organizmu?
-A czy wiesz, że skończyłam dietetykę?
-Nie –spuścił głowę.
-Przestań! –klepię go po ramieniu. -Wiem, że mięso jest potrzebne, ale nie umiem się przełamać!
-To już! –odżył. –Za mamusię!
   I znowu wspomnienia. Dzięki Zbysław! Pierwsza samotna łza spłynęła po moim policzku.